środa, 27 grudnia 2017

"Requiem Króla Róż"- Aya Kanno

"Czerwona róża do Lancasterów należy. Biała Yorkom nadana. Niech staną się symbolem naszej wzajemnej wrogości. Czy ta róża zwiędnie wraz z mym ciałem w grobie, czy w pełni rozkwitnie, gdy będę wspinał się na szczyt? To dwie drogi jedynie."

Święta, święta i po świętach. Mam nadzieję, że te ostatnie kilka dni upłynęło wam w spokojnej, rodzinnej atmosferze oraz dostaliście dużo nowych książek pod choinkę. 
Dzisiaj mam dla was recenzję mangi w klimacie średniowiecznej Anglii, którą jest "Requiem Króla Róż" autorstwa Ayi Kanno, a w której towarzystwie spędziłam ostatni tegoroczny świąteczny wieczór.

Opis wydawcy:
"Dwa rody:Yorkowie, których symbolem jest biała róża, i Lancasterowie, którzy za znak swój obrali różę czerwoną, toczą ze sobą wojnę o tron. Tymczasem Ryszard, trzeci syn księcia Yorku, skrywa pewną tajemnicę. Przekleństwo kieruje go ku okrutnemu przeznaczeniu...
Mroczne fantasy inspirowane twórczością Williama Szekspira."

Mój opis:
Yorkowie i Lancasterowie toczą ze sobą krwawą wojnę o tron i władzę w Wojnie Dwóch Róż. W centrum wydarzeń znajduje się najmłodszy syn księcia Ryszarda z rodu Yorków, który został nazwany imieniem swojego ojca. Skrywa on mroczny sekret, który budzi strach i odrazę u jego matki.
Kim tak naprawdę jest syn księcia Yorku, spotkany przez niego pasterz oraz tajemnicza Joanna?

"Wrzasnęła sowa- zły znak, a puszczyk wołał zły czas wróżąc! Kruk w gnieździe zasiadł na kominie, płoche sroki krzyczały złowróżbnie! Stworzenia oznajmiały światu, że oto nadeszły nieszczęśliwe czasy."

Manga "Requiem Króla Róż" jest wciągającą opowieścią, która powstała z inspiracji dwoma wspaniałymi dramatami Williama Szekspira: "Ryszardem III" oraz "Henrykiem VI", które z kolei bazowały na wydarzeniach historycznych. Manga ta odbiega jednak od utworów Szekspira oraz historii tworząc tym samym w pewien sposób znajome i zupełnie nowe uniwersum- mroczne i tajemnicze. 
Jak już wcześniej wspominałam manga nawiązuje do słynnej wojny domowej nazywanej Wojną Dwóch Róż, którą zapoczątkował roszczący sobie prawo do tronu książę Ryszard. Ma on małżonkę Cecylię oraz trzech synów: Edwarda, Jerzego i Ryszarda. Najmłodszy z chłopców różni się znacząco od reszty rodziny ma ciemne włosy, heterochronię oraz inną dziwną przypadłość, przez którą jego własna matka uważa go za demona i nie che mieć z nim nic wspólnego, co młody Edward bardzo silnie przeżywa. Bohater zdaje sobie sprawę ze swojej inności, ale mimo wszystko stara się cały czas być dobrym synem i wspierać ojca w drodze po władzę.
Po drugiej stronie konfliktu stoją Lancasterowie, których przywódcą jest król Henryk VI. Objął on tron bardzo wcześnie, bo jeszcze w latach dziecięcych i nie dawał sobie rady z ciężarem władzy, który przytłaczał go psychicznie. Stronił on od konfliktów zbrojnych i był bardzo religijny przez co w rzeczywistości całe zwierzchnictwo nad armią przejęła jego żona Małgorzata. Do pełnego obrazu rodziny królewskiej brakuje już tylko ich aroganckiego i zadufanego w sobie syna- Edwarda.

Postacie są dosyć ciekawe i różnorodne pod względem psychologicznym, co wydaje mi się że w równym stopniu możemy zawdzięczać zarówno autorce, jak i historii, ale już w kwestia tego, jak ich zostali oni przedstawieni graficznie na kartach mangi jest zasługą Ayi Kanno, a są oni naprawdę niesamowici. Mimo tego, że kreska jest bardzo prosta i minimalistyczna bohaterowie są wykreowani z dużą, ale nieprzesadną szczegółowością.
Tła w poszczególnych kadrach są dopracowane (pozo tymi, w których jest ono białe), a jednocześnie czyste i przejrzyste. Dialogi zapisane są dosyć nietypową czcionką, która mi osobiście nie przeszkadzała, ale wiem, że co do tego zdania są podzielone. 
Dynamika rysunków odpowiada dynamice toczących się wydarzeń, i tak na przykład sceny batalistyczne są bardzo żywe, szczegółowe i dosyć ciemne oraz przestrzenie między kolejnymi okienkami komiksu wypełnione są kolorem czarnym. Kameralne, spokojne sceny oraz dialogi zachowane są w dosyć minimalistycznej konwencji, z cienkim konturem i w jaśniejszych kolorach.  
Chciałabym wspomnieć jeszcze o tym, o czym powinnam powiedzieć na początku, ale jakoś mi nie pasowało, czyli o obwolucie oraz okładce tej mangi. Obwoluta wykonana jest z błyszczącego, śliskiego papieru. Zachowana jest ona w kolorystyce teoretycznie czarni i biali, choć w rzeczywistości zawiera też bardzo jasny i bardzo ciemny odcień niebieskiego, natomiast tytuł tomu oraz oznaczenie części zapisane są gotycką, czerwoną czcionką z czarnym obrysem. Pod spodem znajduje się minimalistyczna czarna okładka, na której białą gotycką czcionką (tą samą co na obwolucie) wypisane są, oczywiście, tytuł mangi oraz nazwisko autorki, a całość ozdobiona jest białymi, lekko rozmytymi cierniami. Całość daje spójny i klimatyczny obraz, a jedyne do czego mogę się w tym aspekcie przyczepić to fakt, że okładka niestety dosyć mocno zbiera odciski palców.
Komiks ten mimo licznych plusów posiada także wady takie jak na przykład niezaznaczone w żaden sposób przeskoki w przestrzeni, przez które w jednym momencie widzimy wydarzenia toczące się ze strony Yorków, to znowu Lancasterów, albo sen Ryszarda. Utrudniało mi to początkowo odbiór fabuły, ale gdy już się przyzwyczaiłam to nie miałam z tym większego problemu.
Podsumowując: mnie tę mangę czytało się przyjemnie poza wspomnianymi przed chwilą przeskokami. Wydaje mi się, że pozycja ta zasługuje na pojawienie się na półce każdego wielbiciela mangi z elementami fantastyki.  

Ocena:
8/10

niedziela, 17 grudnia 2017

"Cierpienia młodego Wertera"- Johann Wolfgang Goethe

"To co ja wiem, może wiedzieć każdy. Moje serce mam ja tylko."

Wystarczy powiedzieć o epoce romantyzmu i powieści epistolarnej, a każda osoba, która przeżywa lub już przeżyła cierpienia szkoły średniej wie o co chodzi. "Cierpienia młodego Wertera" pióra Johanna Wolfganga Goethego. 

Mój opis:
Werter jest młodym mężczyzną, który pod pretekstem załatwienia spraw spadkowych wyjeżdża do małego miasteczka Wahlheim. Podczas swojego pobytu poznaje on piękną córkę komisarza Lotę,w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Dziewczyna jest już jednak zaręczona, a Werter chcąc spędzać z nią czas zaprzyjaźnia się zarówno z nią, jak i z jej narzeczonym- Albertem. Zmęczony beznadzieją całej sytuacji wyjeżdża, aby podjąć pracę w poselstwie, ale niedługo później wraca wiedziony ogromną tęsknotą za ukochaną. Wszystkie swoje przeżycia opisuje on w listach do swojego przyjaciela Wilhelma. 

Johann Wolfgang Goethe- niemiecki poeta, dramaturg, prozaik, polityk i uczony przełomu XVIII i XIX w. Już za życia został uznany za jednego z najwybitniejszych twórców literatury niemieckiej i światowej. Był czołowym przedstawicielem okresu "Sturm und Drang" ("burzy i naporu"), czyli nurtu, w którym opisywano silne uczucia i emocje prowadzące często do śmierci czy samobójstwa w literaturze.  

"Czyż musiało tak być, że to, co tworzy szczęście człowieka, stało się znów źródłem jego cierpienia?"

"Cierpienia młodego Wertera" podzielone są na dwie części, gdzie pierwsza opisuje przeżycia Wertera w Wahlheim, a druga rozpoczyna się jego wyjazdem do stolicy. Pierwsza część jest bardzo zróżnicowana pod względem nastrojowości, ponieważ pojawiają się tu prawie że naprzemiennie piękne, barwne opisy przyrody oraz sielankowego życia z dala od miejskiego zgiełku, a także wielkiej miłości Wertera do Loty razem z depresyjnymi przemyśleniami głównego bohatera oraz jego myślami samobójczymi. W drugiej części przejawia się już głównie rozpacz bohatera oraz trudy jego życia w stolicy związane z faktem jego niższego pochodzenia.
Książka prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej ze względu na fakt, że jest to powieść w listach, jednak koniec napisany jest już w narracji trzecioosobowej i jest niejako podsumowaniem całej lektury. 
Całość utworu zanurzona jest w doświadczeniach autobiograficznych autora i miała ona być formą jego oczyszczenia i autoterapii. Goethe, tak samo jak Werter, wyjeżdża do innego miasta gdzie poznaje Charlottę Buff (pierwowzór postaci Loty), w której się zakochuje, a która jest już zaręczona z Kestnerem (pierwowzorem postaci Alberta). Występuje tu także wiele innych nawiązań do życia autora, o których jednak nie będę wspominać żeby uniknąć ewentualnych spoilerów. 
Książka ta napisana jest w sposób bardzo poetycki i emocjonalny dzięki czemu czytało mi się ją dosyć przyjemnie. W trakcie lektury "Cierpień młodego Wertera" z łatwością mogłam się wczuć w przeżycia głównego bohatera i w pewien sposób go zrozumieć, co nie zmienia faktu, że nie uważam Wertera z nie wiadomo jak cudowną postać. Cechą Wertera, która dosyć mocno męczyła mnie podczas czytania tej lektury jest jego niezaprzeczalna bipolarność: w jednym liście pisze on o tym, jak cudowne jest życie na wsi, że jest szczęśliwy i w ogóle, a już w następnym pisze o tym, że ciało jest więzieniem dla duszy i jedynie śmierć może przynieść mu ukojenie. 
Kolejną rzeczą, o której chciałabym wspomnieć jest idealizowanie Loty przez bohatera, co z jednej strony czasem mnie irytowało, ale jednak z drugiej strony jeśli zgłębi się bardziej to, że ludzie z natury mają skłonność idealizowania lub wręcz przeciwnie- oczerniania niektórych rzeczy przez pryzmat własnych odczuć i emocji oraz to, że jest to postać pisana bardzo emocjonalnie w formie listownej to daje nam to jeszcze bardziej dopełniony obraz. 
Utwór ten porusza tematy i problemy, które są ciągle aktualne, takie jak na przykład problem nieszczęśliwej, odrzuconej miłości; problem samobójstw lub też podziałów społecznych.
Podsumowując: jest to książka, która posiada zarówno wiele plusów, jaki i minusów, a to co dla niektórych jest wadą, dla innych może stać się zaletą. Wydaje mi się, że warto jest zapoznać się z "Cierpieniami młodego Wertera" i wyrobić sobie własne zdanie na ich temat. Ja zdecydowanie nie żałuję tej lektury.

"Czymże jest, Wilhelmie, sercom naszym świat bez miłości? Tym zaprawdę, czym byłaby bez światła latarnia magiczna."

Ocena:
6/10

niedziela, 3 grudnia 2017

"Biuro przesyłek niedoręczonych"- Natasza Socha

"Zakochanie to zdecydowanie emocjonalna paranoja, której żaden naukowiec nie jest w stanie opisać. Dlatego zajmują się tym poeci."

Tą piękną, magiczną i zachowaną w klimacie Świąt Bożego Narodzenia książkę, jaką jest "Biuro przesyłek niedoręczonych" autorstwa Nataszy Sochy czytałam jeszcze pod koniec wakacji, ale przez wiele obowiązków (głównie szkolnych) dopiero teraz mam możliwość napisania recenzji. Może dobrze się złożyło...

Opis wydawcy: 
"Do Biura Przesyłek Niedoręczonych trafiają listy i paczki, które nigdy nie dotarły do adresatów. Zuzanna zaczyna tam pracować, bo ją samą też prześladuje pewien niewysłany w porę list, Z czasem coraz bardziej intrygują ją tajemnice innych listów. Kiedy trafia na listy, których nadawcy od trzydziestu ośmiu lat nie mogą się spotkać, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Ma czas do Wigilii, potem będzie za późno...
Magiczna opowieść o zagmatwanych ludzkich losach, miłości jak z bajki i nieoczekiwanych konsekwencjach życzliwości."

Mój opis:
Zuzanna przeprowadza się do nowego miasta, w którym dostaje pracę w Biurze Przesyłek Niedoręczonych: w miejscu, do którego trafiają tysiące przesyłek i listów, z których większość nigdy nie dotrze do odbiorców. Ta sama historia miała czekać listy, które przychodziły do Biura co roku w okresie świątecznym: jeden w błękitnej, drugi w seledynowej kopercie gdyby nie to, że młodą kobietę bardzo zaintrygowały upór tych dwojga ludzi, którzy stale od trzydziestu ośmiu lat piszą do siebie mimo, że nie uzyskują żadnej odpowiedzi. Postanawia przeczytać listy i pomóc Tekli i Gasparowi, ale musi się pospieszyć, ponieważ oboje zaczęli już tracić nadzieję. W realizacji planu pomaga jej starsza koleżanka z pracy- Milena. 
Czy kobietom uda się doprowadzić do świątecznego cudu? 

"Są godziny, które wloką się w nieskończoność, godziny nudne i bardzo do siebie podobne. Wypełniają poszczególne dni, miesiące i wreszcie lata. Ale są też godziny pełne emocji, poszarpane, gwałtowne, które nie wiedzieć czemu kończą się szybciej niż inne."

"Biuro przesyłek niedoręczonych" to niesamowicie wciągająca książka z wieloma bardzo ciekawymi zbiegami okoliczności; wspaniałą i wciągającą fabułą oraz niesamowitymi bohaterami, która sprawia, że robi nam się cieplej na sercu w nawet najchłodniejsze dni. 
Nie jest to typowa, pełna oklepanych schematów historia cukierkowej miłości, ale opowieść z bardzo mądrym przesłaniem. Opowieść o wytrwałości, która zaczyna graniczyć z szaleństwem, ponieważ nawet po prawie 40 latach oczekiwania bohaterowie wciąż wierzą, że ich Wigilijny cud w końcu się spełni. O ogromnej samotności, którą często ukrywamy pod warstwą sarkazmu i tym samym odcinamy od siebie jeszcze bardziej innych ludzi, aż w końcu pojawi się ktoś, kto postanowi odszukać drugie dno i poznać nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. O decyzjach, które boimy się podjąć, bo boimy się konsekwencji, a na które później może być za późno. 
Każdy bohater tej książki posiada swój indywidualny, mocno dopracowany rys psychologiczny zaczynając od głównej bohaterki- Zuzanny, która przeprowadza się do innego miasta, aby zacząć pracę w budynku pełnym różnych historii spisanych na kartkach papieru, ponieważ ona sama nie była w stanie zakończyć jednej z takich historii; przez jej jednonogiego sąsiada, który nienawidzi ludzi, ale kocha orchidee, aż po właściciela kawiarni, w której Zuzanna je śniadania przed pójściem do pracy. Każdy z nich został ukształtowany przez swoją przeszłość i wyznaje inne wartości, ale wszyscy są cudownie wielowymiarowi. 
Kolejnym bardzo ciekawym aspektem tej powieści są przepisy i receptury na różnorodne leki ziołowe, o których Gasper pisze w listach do Tekli lub umieszcza je jako nagrania na czekanie na swoim telefonie,aby ludzie, który do niego dzwonią nie czekali bezproduktywnie na to, aż odbierze on telefon. Część z tych receptur znałam już wcześniej, ale o kilku nie miałam pojęcia i na pewno kiedyś je wypróbuje. 
Na koniec chciałabym wspomnieć jeszcze kilka słów o okładce, która oczywiście zachowana jest w zimowo-świątecznym klimacie, a tym co najbardziej mnie w niej urzekło są małe odbijające światło płatki śniegu zarówno na froncie jaki i tyle okładki. Niestety wzory śnieżynek powtarzają się, ale mimo wszystko jest to niesamowicie uroczy detal. 
Podsumowując: powieść Nataszy Sochy, to niesamowita historia, która wspaniale wpasowuje się w obecny nastrój kiedy wszyscy zaczynamy powoli odczuwać atmosferę Świąt Bożego Narodzenia. Pozostawia ona nas także z pewnym niedomówieniem odnoście jednej z postaci, ale na ten temat nie powiem już nic więcej- sami musicie to przeczytać. Bardzo gorąco polecam. 
Dzięki tej lekturze mam ogromną ochotę powysyłać mojej rodzinie i przyjaciołom świąteczne listy zamiast pisać do nich życzeń przez sms'a, czy maila. 

"Ale pamiętaj, w życiu czasem jest tak, że dzisiaj nie masz siły, jutro nie będziesz mieć ochoty, a pojutrza może już nie być."

Ocena:
10/10

środa, 9 sierpnia 2017

"To niemożliwe"- Danielle Steel

"Czasami nie ma innego wyboru i właściwe postępowanie jest jedyną możliwością. [...] Znacznie przyjemniej jest robić to, na co ma się ochotę, ale wtedy rani się innych."

Książka "To niemożliwe" jest moim pierwszym podejściem do twórczości pani Danielle Steel i szczerze mówiąc mam co do niej mieszane uczucia. Bez dalszego przedłużania zapraszam na recenzję.

Opis wydawcy:
"Wszystko co robi Sasha mieści się w granicach konwenansu. Po śmierci ukochanego męża zajmuje się prowadzeniem i rozwojem paryskiej galerii swojego ojca, osiągając międzynarodowy sukces.
Liam, jeden z najoryginalniejszych malarzy ostatnich lat, jest szalony, impulsywny i fascynujący. A także dziewięć lat młodszy od Sashy. 
Tych dwoje tak różnych ludzi zderza se sobą cud sztuki, a następnie rodzi się między nimi uczucie. Czy Sasha uchroni swoją reputację, mimo że wdała się w sekretny, dość skandaliczny romans? Czy Liam, który żyje chwilą wytrzyma w związku z energiczną, uporządkowaną właścicielką galerii?" 

Mój opis:
Dzieciństwo zarówno Sashy, jak i Liama nie należało do najłatwiejszych: oboje wcześnie stracili matki. Ona była wychowywana przez dosyć surowego ojca- właściciela słynnej paryskiej galerii sztuki, którą ona odziedziczyła po jego śmierci. On był wyśmiewany przez ojca, braci oraz ludzi w szkole, którzy nie rozumieli jego artystycznej pasji. Im obojgu udało się poukładać swoje życia i stworzyć rodziny, które po pewnym czasie ucierpiały: u Sashy z powodu śmierci ukochanego męża, u Liama z powodu zdrady i separacji. 
Sasha po swojej prywatnej tragedii całkowicie poświęciła się pracy w galerii nie mogąc się pogodzić ze stratą. Liama poznała za sprawą swojego syna Xaviera, który przedstawił go jej jako wspaniałego malarza godnego wystawienia w jej galerii, a ona po zobaczeniu obrazów i poznaniu artysty była oczarowana zarówno jednym, jak i drugim. 
Czy związek szalonego artysty i ułożonej właścicielki galerii ma szansę przetrwać? 

"Kocham cię, Sasho. Nawet cię nie znam, ale kocham cię. I wiem, że z biegiem czasu będę cię kochać jeszcze bardziej. Tylko daj mi szansę."

Sięgnęłam po tę książkę z bardzo pozytywnym nastawieniem i dużymi oczekiwaniami, ponieważ sporo słyszałam Danielle Steel, ale jakoś nigdy nie miałam okazji przeczytać jakiejś jej książki. Na "To niemożliwe" natknęłam się na promocji na jakimś dyskoncie książkowym i zakochałam się w okładce więc postanowiłam ją zakupić. 
Okładka powieści jest minimalistyczna z tłem o fakturze papieru Saunders Waterford (bardzo fajnego papieru do akwareli) w kolorze ecru. Na środku znajdują się trzy plamy farb akwarelowych: niebieska, żółta i malinowo-pomarańczowa mieszane ze sobą za pomocą pędzla. Całość opatrzona jest dużym i czytelnym imieniem i nazwiskiem autorki oraz tytułem w kolorze fuksji. 
Fabuła książki nie jest specjalnie wyszukana i zdarza się być przewidywalna, ale wciągnęła mnie. Niestety im dalej w las tym gorzej mi się czytało: na początku wydarzenia toczyły się szybko co zmuszało czytelnika do zostania przy książce, a przy każdej kolejnej stronie akcja zwalniała żeby w końcu ciągnąć się jak makaron z zupek instant. 
W "To niemożliwe" występuje narracja trzecioosobowa, ale na szczęście narrator nie jest osobą wszechwiedzącą i wybiegającą w przyszłość, na co już dosyć często trafiałam w tego typu historiach. 
Tak naprawdę cała opowieść toczy się w okół spokojnej, poukładanej i poważnej kobiety, która po śmierci męża zamyka się w sobie i swoim świecie, którym jest dla niej praca w galerii sztuki i ciągłe podróże między Londynem, Paryżem i Nowym Jorkiem, aż do czasu gdy za sprawą swojego syna poznaje Liama- obiecującego artystę, młodszego od niej samej o dziewięć lat (co dla Sashy jest ogromną różnicą wieku), zachowującego się jak dziecko, który nie nosi skarpetek. Sam Liam ma trójkę dzieci, z którymi nie utrzymuje jednak bliższych kontaktów, ponieważ mieszkają one z jego żoną, z którą jest w trakcie rozwodu oraz z jej nowym partnerem w Vermont, podczas gdy sam Liam mieszka i tworzy w Londynie. Właśnie w tym mieście doszło do pierwszego spotkania Sashy i Liama. Była to biznesowa kolacja, podczas której artysta podpisał kontrakt z galerią i na tym samym spotkaniu między nim a Sashą zaczęło iskrzyć, a kolacja zakończyła się w pokoju hotelowym. Dalej wyglądało to już tylko tak, że bohaterowie rozstawali się na kilka miesięcy, bo Sasha niechcący uraziła bardzo delikatne ego Liama, po czym oboje stwierdzali że było to bez sensu i schodzą się z powrotem, żeby zaraz znów się rozstać. 
O ile do samej postaci Sashy w sumie nic nie mam, bo została wykreowana jako chłodna, dystyngowana kobieta zwracająca olbrzymią uwagę na szczegóły, ponieważ próbuje się ona w ten sposób odciąć od problemów, to Liam, który jest czterdziestoletnim dzieciakiem irytował mnie jak nie wiem. Nie przyjmował on do siebie żadnych zasad i buntował ję przeciwko wszystkiemu chociaż faza buntu powinna już dawno u niego minąć. Wkurzał się o to, że na bankiet, na który chciał iść z Sashą ta kazała mu założyć koszulę i skarpetki, i zachowywać się odpowiednio, bo przecież nikt nie będzie mu mówił co ma robić, a czego nie. Rozumiem, że postać tas miała zostać wykreowana na ekstrawaganckiego malarza, ale proszę: bez przesady. 
Podsumowując: "To niemożliwe" z założenia ma pokazywać, że miłość wymaga od ludzi wielu wyrzeczeń, stałych kompromisów oraz cierpliwości, i w jakimś stopniu zostało to zrealizowane. Nie podobało mi się zakończenie książki, bo było ono tak bardzo przewidywalne, a ja do ostatniej chwili liczyłam na to, że może jednak będzie inaczej. Brakowało mi w tej powieści opisów malarstwa, liczyłam na to, że w książce, która zbudowana jest w okół malarza oraz właścicielki galerii będzie powiedziane o obrazach coś więcej niż "były piękne". W każdym razie, mimo że treść książki nieprzypadła mi w 100% do gustu to nie żałuję, że zakupiłam tę książkę: przynajmniej mam kolejną piękną okładkę na biblioteczce.
Ocena:
5/10

środa, 26 lipca 2017

"Drugie życie Bree Tanner"- Stephenie Meyer

"To było w tamtym świecie, który zniknął w mroku pamięci."

Krótka powieść Stephenie Meyer- autorki sagi "Zmierzch", czyli "Drugie życie Bree Tanner" na motywach trzeciej części cyklu- "Zaćmienia".

Opis wydawcy:
""Drugie życie Bree Tanner" to porywająca opowieść na motywach trzeciej części sagi "Zmierzch". Doskonale łączy tajemnicę, suspens i romantyczną intrygę. Wielbiciele Stephenie Meyer z pewnością zafascynują niezwykłe losy tytułowej bohaterki. Bree stawia pierwsze kroki w złowrogim świecie nowo narodzonych wampirów. Jej zmysły są wyostrzone, ma nadludzkie zdolności, nieograniczoną siłę fizyczną i dręczy ją nieustanne pragnienie ludzkiej krwi. Wcielona do przerażającej armii nowo narodzonych przygotowuje się do decydującej walki. Wynik starcia może być tylko jeden..."

Mój opis:
Życie nowo narodzonego wampira to ogromna siła, szybkość, brak konieczności spania czy oddychania oraz wiele innych zalet, ale też ciągłe palenie w gardle i żądza krwi. 
Bree miała piętnaście lat kiedy została przemieniona i od tego czasu zaczęła nowe "życie". Mimo, że fizycznie może zrobić wszystko cały swój czas, poza polowaniami, spędza schowana za fotelem swojego przyjaciela, którego nazywają Strasznym Fredem i czyta książki. Taki stan rzeczy nie może jednak potrwać długo. Szykuje się walka, która była jedynym powodem powtórnych narodzin Bree.

"Wspomnienia, gdy bardziej się na nich koncentrowałam , stawały się wyraźniejsze, a nie byłam pewna, czy tego chcę."

Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby o "Zmierzchu" tak samo jak nie ma chyba książkoholika, który nigdy nie przeczytał lub nie próbował przeczytać przynajmniej pierwszej części (jeśli jest ktoś taki to proszę mnie poprawić). Ja osobiście mam sentyment do tej serii, ponieważ zapoczątkowała ona moją miłość do książek i pochłonęłam ją całą w jedne wakacje jak chodziłam jeszcze do podstawówki. Pamiętam, że gdy kończyłam "Zaćmienie" było mi żal tej nowo narodzonej wampirzycy, która nie chciała walczyć i gdy dowiedziałam się o tej książce musiałam ją przeczytać. 
Stephenie Meyer wykorzystała postać Bree Tanner aby pokazać, jak wygląda życie młodych, niedoświadczonych wampirów, które nie dość, że muszą praktycznie na nowo oswoić się ze światem i sobą to zostały stworzone tylko po to, aby były maszynami do zabijania i posłusznie wykonywały każdy rozkaz jaki usłyszą od swojego przywódcy- Rileya. Bree jest jednak postacią, która sekretnie razem ze swoim przyjacielem Diego buntuje się przeciwko panującemu w ich klanie systemowi co nie jest łatwe, bo Diego jest też prawą ręką Rileya.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie z perspektywy głównej bohaterki, co jest ciekawym zabiegiem dającym nam wgląd bezpośrednio w jej emocje, odczucia i sposób przeżywania, i Bree jest niestety chyba jedyną naprawdę dobrze skonstruowaną bohaterką. Polubiłam także postać Diego, ale nie był on jakoś szczególnie zarysowany i w sumie niewiele o nim wiemy. Jest jeszcze Riley, który wydaje rozkazy, ale jednocześnie sam jest od kogoś zależny i mimo, że ślepo wykonuje polecenia z góry to sam nie wie do końca jaki jest cel wszystkich prowadzonych działań- jest marionetką, która ma pozory władzy. Pozostali bohaterowie to w większości tekturowe "zapchajdziury", którzy są bo muszą być, bo to w końcu armia, ale czy to będą te postacie, czy ktoś inny nie ma większego znaczenia.
Książka była dla mnie przewidywalna, ponieważ od początku znałam jej zakończenie jako że jest to dodatek do "Zaćmienia", ale osoby, które nie czytały sagi mogą sięgnąć tylko po tą powieść i nie powinny mieć problemów z dziurami fabularnymi. Czyta się ją łatwo, szybko i przyjemnie, ponieważ nie trzeba szczególnie myśleć i analizować.
Książka pod względem szaty graficznej nie odbiega od całej sagi "Zmierzch". Mamy tu klepsydrę wypełnioną przesypującym się czerwonym piaskiem na czarnym tle a obok niej srebrny wytłaczany tytuł. Klasycznie, tajemniczo, minimalistycznie, bardzo ładnie.
Podsumowując: "Drugie życie Bree Tanner" nie jest szczególnie ambitną lekturą i pewnie nie wniesie nic szczególnego do waszego życia, ale jeśli zainteresowała was ta powieść lub tak jak ja macie sentyment do "Zmierzchu" to może warto, zwłaszcza że Bree jest ciekawszą postacią niż Bella. Przeczytanie tej książki nie powinno zająć więcej niż jeden wieczór.
Ocena:
6/10

poniedziałek, 24 lipca 2017

"Hamlet"- William Shakespeare

"Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, czym się możemy stać."

Mój maraton pisania zaległych recenzji trwa, a w ramach niego recenzja jednego z najwybitniejszych dramatów Williama Shakespeare'a- "Hamleta", a konkretnie wydania wydawnictwa Zielona Sowa w tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego. 

Mój opis:
Hamlet jest księciem Danii i synem zmarłego króla. Tron przejął jego stryj Klaudiusz,który ożenił się także z wdową po zmarłym bratu czego Hamlet nie jest w stanie zaakceptować. Pewnego dnia przyjaciel Hamleta- Horatio oraz dwaj oficerowie informują go, że widzieli ducha jego zmarłego ojca i Hamlet także postanawia wyjść mu na spotkanie, a podczas ich rozmowy wychodzą na jaw tragiczne aspekty śmierci króla. O tego czasu Hamlet wydaje się popadać w obłęd, a za przyczynę jego dziwnego zachowania król i królowa uważają miłość do pięknej córki Poloniusa- Ofelii. Skąd mogą oni wiedzieć, że jest to jedynie część jego planu odkrycia zbrodni? 

"Ale pękaj, serce moje,
Bo usta milczeć muszą."

"Hamlet" jest tragedią powstałą na przełomie XVI i XVII wieku, w epoce elżbietańskiej, na pograniczu renesansu i baroku, która do dzisiaj jest inspiracją dla wielu dzieł. Któż z nas nie zna cytatów z tego utworu takich jak np. "Reszta jest milczeniem", czy też słynne "Być albo nie być; oto jest pytanie". Jest to także trzeci już dramat Shakespeare'a, po "Romeo i Julii" i "Makbecie", z którym miałam okazję się zapoznać i oczywiście nie zawiodłam się. Sztuki Shakespeare'a mają to do siebie, że czyta się je bardzo szybko nawet mimo nieco archaicznego języka, ale zanim przejdę do omówienia dramatu właściwego chciałabym wspomnieć kilka słów na temat wydania, które posiadam, ponieważ jest to wydanie z dosyć znacznym opracowaniem:
Pierwsze, co widzimy to bardzo zielona okładka opatrzona ilustracją przedstawiającą tytułowego Hamleta oraz czaszkę Yoricka- jeden z elementów najbardziej kojarzących się z tym utworem. Po otworzeniu książki widzimy wstępne informacje o lekturze takie jak autor, tytuł, czas i miejsce powstania utworu, epoka literacka itp., a następnie wyjaśnienie symboli, które pojawiają się na marginesach przy treści dramatu, który jest kolejną częścią książki. W następnej kolejności książka zawiera opracowanie zawierające takie elementy jak: życiorys autora, epoka Shakespeare'a, geneza utworu, streszczenie utworu, najważniejsze problemy utworu, przykładowe plany wypracowań o "Hamlecie", wykaz komentarzy do tekstu oraz miejsce na własne notatki. Opracowanie to jest bardzo szczegółowe i przydatne szczególnie gdy czyta się "Hamleta" jako lekturę szkolną. 
Szczerze mówiąc nie wiem co powinnam napisać o tym utworze żeby oddać jego niesamowity charakter i unikatowość. Klasycznie dla Shakespeare'a bohaterowie mają pogłębiony rys psychologiczny oraz występują u nich przemiany, i chyba to w właśnie najbardziej cenię w jego dziełach. Poza tym "Hamlet" jest ucieleśnieniem kryzysu przełomu renesansu i baroku co widać chociażby w zdaniu "Być albo nie być" oraz szczególnie bliskiego mi motywu "Vanitas" który widoczny jest w scenie na cmentarzu, a który mówi o tym, że bez względu na to co robimy, czym się zajmujemy, jak wyglądamy w świecie doczesnym po śmierci i tak będziemy tyko ziemią i kupką kości. 
"Hamlet" jest dziełem, które zapada w pamięć i zmusza do refleksji. Zwraca się on do uniwersalnych prawd i wartości życiowych, a postać Hamleta jest ideałem człowieka kierującego się w życiu ideami.  Jest to klasyka, której po prostu nie wypada nie znać. 

Ocena:
10/10

sobota, 22 lipca 2017

BookHaul #3 WTK 2017

Mimo, że Warszawskie Targi Książki odbyły się 2 miesiące temu (18-21 maja) dopiero teraz udało mi się usiąść i zebrać wszystkie moje literackie zdobycze aby zrobić dla was stosik. 
W tym roku wróciłam do domu z 21 książkami oraz 2 mangami, czyli z wynikiem minimalnie niższym niż z ubiegłorocznych targów (BookHaul z WTK 2016).

Książki:
1. Niccoló Machiavelli "Książę"
2. Anne Rice "Interview with the Vampier" (angielski)
3. Anne Rice "The Queen of the Damned" (angielski)
4. Federico Moccia "Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie" (z autografem)
5. Cecelia Ahern "Love, Rosie" (z autografem)
6. Andy Weir "Marsjanin"
7. Vladimir Nabokov "Lolita"
8. Max Bentow "Ptaszydło"
9. Agatha Christie "Dlaczego nie Evans?"
10. P.C. Cast + Kristin Cast "Wybrana"
11. P.C. Cast + Kristin Cast "Nieposkromiona"
12. F. Lenoir + V. Cabesos "Utracone słowo"
13. Daniel Glattauer "Napisz do mnie"
14. Natasza Socha "Biuro przesyłem niedoręczonych" (z autografem)
15. Joanna Jurgała-Jureczka "Tajemnice prowincji" (z autografem)
16. Maxime Chattam "Cierpliwość diabła" (z autografem)
17. Varujan Vosganian "Księga szeptów"
18. Lisa Desrochers "Demony. Pokusa"
19. Robert Louis Stevenson "Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde" (angielski)
20. Peter Wohlleben "Duchowe życie zwierząt"
21. Michał Piróg "Wszystko jest po coś" (z autografem)

Mangi:
1. Milk Morinaga "Miłość wśród kwiatów wiśni 1"
2. Milk Morinaga "Miłość wśród kwiatów wiśni 2"

Piszcie w komentarzu na recenzję której książki czekacie najbardziej.
Pozdrawiam ;*

piątek, 21 lipca 2017

"Nevermore. Cienie"- Kelly Creagh

"- Wspomnienia – powiedział jakiś melodyjny głos za jej plecami. – To pajęczyny, w które łapie się umysł."

Druga część niesamowitej paranormalnej historii Isobel i Varena, czyli "Nevermore. Cienie" autorstwa Kelly Creagh. Zapraszam do zapoznania się z recenzją pierwszej części powieści- "Kruka"

Opis wydawcy:
"Varen zniknął. Schwytany w pułapkę koszmarnej rzeczywistości, gdzie chore sny Edgara Allana Poego stają się jawą, znajduje się poza zasięgiem żywych i umarłych. Isobel nie zgadza się go porzucić. Rusza do Baltimore, by odnaleźć Reynoldsa, tajemniczego mężczyznę, który co roku spełnia toast na grobie pisarza i który w ciągu ostatnich miesięcy oszukiwał ją i zwodził. To właśnie on posiada klucz do innego świata...
Kiedy Isobel znajduje wreszcie przejście, odkrywa, że miejsce, w którym przebywa Varen, zdążyło się zmienić. Świat przerażających istot zamieszkują również stworzenia, które zrodziły się w pełnym gniewu umyśle chłopaka. Miłość przemienia się w nienawiść, radość w smutek, śmiech w płacz. Isobel zaczyna powoli rozumieć, że ukochany stał się jej śmiertelnym wrogiem." 

Mój opis:
Od tragicznych wydarzeń halloween'owego wieczoru mięło sporo czasu. Varen pozostał w świecie snów, Isobel wróciła do domu, który teraz stał się dla niej gorszy niż więzienie. Dziewczyna zamknęła się w sobie zamieniając się w pustą skorupę. Coraz częściej budziła się w nocy z krzykiem, ale chwilę po przebudzeniu nie pamiętała już nic ze swoich koszmarów, a jedynym, co trzymało ją przy świadomości była chęć przekonania rodziców do wyjazdu do Baltimore, gdzie miała odnaleźć Reynoldsa- jedyną osobę, która mogła pomóc jej odzyskać Varena. Ale co jeśli okaże się, że Varen wcale nie chce wracać? Co jeśli kobieta, która go więzi wystarczająco skutecznie zniechęciła go do Isobel? Jak wielkie niebezpieczeństwo grozi dziewczynie nie tylko w świecie snów, ale i w świecie rzeczywistym? 

"Zwyczajnie i po prostu był częścią Varena. Wszystkie odniesione prze Varena rany, wszystko, co głęboko pogrzebane, przerażało nawet jego samego- wszystko to przyjęło kształt poczwarnego stwora, zrodzonego z wypartych myśli i uczuć. Myśli i uczuć, do których Varen nie przyznałby się nigdy nikomu, nawet samemu sobie."

Przyznaję się, że nie za bardzo wiem co mam napisać o drugiej części mojego kochanego "Kruka" jak nie to, że "Cienie" są po prostu kontynuacją mojej wielkiej, literackiej, paranormalnej miłości, która jednak co chwilę łamała moje serduszko. 
Podobnie nie mam co dużo pisać na temat okładki, która jest przecudowna, ale niestety jest prawie identyczna jak w pierwszej części, a jedyną zmianą jest odwrócenie kolorów- wcześniej był czarny kruk na białym tyle, teraz jest biały kruk na czarnym tle.
W tej części powieści postać  Isobel została pozbawiona elementu infantylizmu oraz braku konsekwencji w działaniach, o które oskarżałam ją na początku "Kruka", a zamiast tego stała się bardzo wytrwała i zdeterminowana do osiągnięcia swojego celu jakim było odnalezienie i sprowadzenie z powrotem Varena. Mimo, że znajdowała się na skraju załamania psychicznego oraz była pełna lęku zarówno przed istotami, które przyczepiły się do niej od czasu Halloween jak i przed tym, że nie będzie wiedziała jak powrócić ze świata snów gdy tylko dowiedziała się co musi zrobić żeby znaleźć przejście wszystkie jej obawy zeszły na dalszy plan.
W "Cieniach" bardzo brakowało mi samego Varena oraz jego ironicznych żartów i wypowiedzi, chociaż akurat tę rolę przejęła przyjaciółka Isobel- Gwen i rekompensowała mi ona jego nieobecność. Jest to jednak zupełnie inny rodzaj humoru, za co należą się ogromne brawa Kelly Creagh. Znam kilka książek, w których jeśli są dwie postacie używające sarkazmu, to ich wypowiedzi brzmią praktycznie tak samo i gdybym przeczytała jedno takie zdanie wyrwane z kontekstu to nie wiedziałabym, która z postaci je wypowiedziała. Tutaj pod zdaniem można wyczuć charakter oraz temperament danej osoby. W recenzji "Kruka" wrzuciłam kilka cytatów z Varena, tu wstawię Gwen- porównajcie i dajcie znać czy sądzicie podobnie jak ja: "[...] demony potrafią zmienić bardzo wiele. Po pierwsze: swój kształt. Do drugie: zdanie. Tak, potrafią zmienić zdanie. A także, w niektórych wypadkach, zdanie, jakie na różne tematy mają inni ludzie. No i, najwyraźniej, również naturę martwych przedmiotów. Nie wspominając już o tym, że mogą zmienić ciebie. W trupa."; "Wiesz [...] nieboszczycy są znani z tego, że zgrywają trudnych do zdobycia."
Plusem tej lektury jest dla mnie także to, że zawiera w sobie mnóstwo wierszy, a ja bardzo kocham poezję. Tak jak "Kruk" "Cienie" powstały na bardzie twórczości Edgara Allana Poe'go ( którego jak już wielokrotnie mówiłam: uwielbiam) i fragmenty dwóch jego utworów: noweli "Berenice" oraz wiersza "Uśpiona" znajdują się na początku książki. Poza tym treść powieści przeplatają wiersze Varena, które odnajduje Izzy oraz piosenka, która jest jednym z motywów przewodnich tej lektury, ale ponieważ nie mamy podczas czytania możliwości poznania melodii to traktuję jej tekst jako wiersz.
"Cienie" zawierają w sobie zdecydowanie więcej elementów grozy niż poprzednik przede wszystkim dzięki temu, że autorka znacząco odeszła od tego, żeby akcja działa się w większości za szkolnymi murami co czyniło z powieści taką typową młodzieżówkę, a przeniosła ją do domu bohaterki, na ulice miasta i do krainy snów. Pojawiło się tu dużo elementów, które budowały to znane z horrorów napięcie, podczas którego wiesz, że zaraz coś wyskoczy z za rogu, a gdy już to następuje to i tak się wzdrygasz, takie jak np. niepokojąca muzyka grana na fortepianie wydobywająca się ze "śnieżącego" telewizora.
Ocena:
10/10

PS. Przepraszam was bardzo za chaotyczność tej recenzji oraz za moją ponad 4 miesięczną nieobecność na blogu. Po woli mam nadzieję wrócić do regularnego wrzucania postów, o ile tylko pozwoli mi na to moja psychika.  

poniedziałek, 20 lutego 2017

"Doodle Invasion. Inwazja bazgrołów" (wTęczy #1) + KONKURS!

Witam was wszystkich bardzo serdecznie w pierwszym poście z mojej nowej serii na blogu "wTęczy", w której będę pisać o kolorowankach dla dorosłych, a która będzie pojawiać się dosyć randomowo. Na pierwszy ogień idzie kolorowanka "Doodle Invasion. Inwazja bazgrołów" wymyślona przez Zifflina oraz narysowana przez Kerby'ego Rosanesa. Z okazji tego, że jest to także 100 post na moim blogu mam dla was konkurs, w którym do wygrania będzie właśnie taka kolorowanka, ale to dopiero na koniec ;)

Antystresowe kolorowanki dla dorosłych stały się ostatnio hitem (jakoś tak od 2015 roku) i mnie także ten szał nie ominął. Wybór tych kolorowanek jest naprawdę ogromny.
Ta konkretna kolorowanka przedstawia przede wszystkim małe stworki-potworki, czyli tytułowe Doodle, które są wbudowane w przeróżne ilustracje. 

Książka formatu A4 zawiera w sobie około 50 pięknych i unikalnych kolorowanek zbudowanych z mnóstwa maleńkich wzorów, postaci, motywów roślinnych i zwierzęcych. Ogromna ilość detali zawartych w grafikach bardzo sprzyja pobudzeniu kreatywności oraz uczy cierpliwości, wytrwałości.
Rysunki wykonane są ciemną i wyraźną kreską, dzięki czemu oczy nie męczą się tak szybko i można bez żadnych problemów kolorować całymi godzinami.

Kolorowanka wykonana jest z grubego papieru wysokiej jakości dzięki czemu nie ma absolutnie żadnego problemu żeby używać do kolorowania flamastrów i cienkopisów, które nie przebiją się na drugą stronę kartki.
Kolejnym plusem tej kolorowanki jest to, że jedna kartka to dokładnie jeden rysunek, a kartki są sczepione ze sobą w ten sposób, że jeśli chcesz możesz wyrwać sobie ilustrację (żeby na przykład powiesić ją na ścianie, czy podarować komuś) nie niszcząc przy tym książki oraz nie tracąc żadnego innego rysunku.
Następną fajną rzeczą w tej kolorowance jest obecność sztywnej, tekturowej podpórki, dzięki której książka jest sztywna i można kolorować np. w podróży. Jakiś czas temu w jednym przedziale w pociągu jechała ze mną dziewczyna z właśnie tą kolorowanką, trzymała ją sobie w ręku i kolorowała, a książka nie wyginała jej się na wszystkie strony.

Wspominałam już o tym, że można używać tu różnego rodzaju pisaków, ale papier bardzo dobrze łapie też kolor kredek niskiej jakości dostępnych za złotówkę w sklepach wielobranżowych czy supermarketach, którym zdarza się czasem średnio rysować na zwykłych kartkach (mam jedno opakowanie takich kredek i w sumie miałam zamiar je wyrzucić, ale do tej kolorowanki się jak najbardziej nadają chociaż ich kolor jest mało intensywny).
Ostatnią rzeczą, o której chcę jeszcze wspomnieć jest to, że okładka także wykonana jest bardzo fajnego, ale nieco grubszego papieru i też można po miej kolorować dzięki czemu możesz nadać jej niepowtarzalnego
charakteru, który będzie widoczny już na pierwszy rzut oka.
Podsumowując: kolorowanka jest bardzo dobrze wykonana ze świetnego papieru, a rysunki, które znajdują się w środku są naprawdę prześliczne. Bez względu na to ile masz lat możesz chwycić za kredki i flamastry i pogrążyć się w kolorowym szaleństwie razem z "Inwazją bazgrołów". Ja sama gdy byłam mała uwielbiałam kolorować i bardzo się cieszę, że mogę robić to nadal, chociaż tym razem wypełniając bardziej skomplikowane wzory. Ze swojej strony bardzo serdecznie polecam.

Ocena:
10/10

Konkurs!!!

Tak jak wspominałam na początku ten post jest dokładnie setnym postem na moim blogu i z tej okazji mam dla was jeden egzemplarz kolorowanki "Doodle Invasion. Inwazja bazgrołów". Konkurs będzie trwał do 20 marca do północy. Teraz już bez dalszego przedłużania- co musisz zrobić, żeby trafiła ona właśnie do Ciebie:

1. Zostań obserwatorem tego bloga. (Nie chcę żebyście źle to zrozumieli- nie robię tego konkursu dla obserwacji, ale to właśnie tutaj mogą pojawić się różne informacje na jego temat i nie chcę żebyście coś przegapili)
2. W komentarzu pod tym postem napisz "Biorę udział"; nazwę użytkownika, pod którą obserwujesz bloga oraz swój adres e-mail
3. Zwycięzca zostanie wybrany w drodze losowania

Aby wziąć udział w konkursie musisz posiadać adres korespondencyjny na terenie Polski.
Powodzenia!!!

niedziela, 19 lutego 2017

"Klątwa Magdaleny"- F.G. Cottam

Recenzja, która powinna pojawić się w połowie zeszłego miesiąca, ale z powodu natłoku nauki oczywiście znowu się nie wyrobiłam... Całe szczęście mam teraz ferie zimowe i mogę trochę nadrobić czytelnicze zaległości oraz popisać dla was. Puki co recenzja "Klątwy Magdaleny" autorstwa F.G. Cottam'a.

Opis wydawcy:
"Dwoje ludzi w piekielnym pojedynku z niewytłumaczalnym w powieści autora "Domu zagubionych dusz".
Dziesięcioletni Adam ma straszne sny. Budzi się z krzykiem, ale nie pamięta, o czym śnił. Już po kilku wizytach doktor Elizabeth Bancroft nabiera pewności, że to nie choroba wywołuje koszmary... 
Ojciec chłopca jest przerażony: aż za dobrze pamięta wydarzenia sprzed dziesięciu lat- tajną operację w Amazonii, która skończyła się tragicznie, upiorne spotkanie w sercu dżungli i klątwę, która teraz zaczyna się spełniać... 
Wyrusza na poszukiwanie tajemniczej kobiety- jedynej, która może ocalić jego syna..."

Mój opis:
Mark Hunter- żołnierz w stanie spoczynku, prowadził niegdyś szczęśliwe życie. Zmieniło się to od czasu fatalnej operacji w Boliwii, w okolicach miasta Magdalena, kiedy to znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze i przeszkodził w tajemniczej grze, przez co ściągnął klątwę na siebie oraz swoją rodzinę. Jakiś czas później jego żona oraz córka zginęły w wypadku samochodowym, a jego syna zaczęły dręczyć przerażające koszmary.
Hunter szuka pomocy lekarza Elizabeth Bancroft, która nie potrzeba dużo czasu żeby zdać sobie sprawę, że dolegliwości chłopca nie są naturalne...

"Klątwa Magdaleny" nie jest chyba zbyt popularną książką, a przynajmniej ja nie słyszałam o niej zbyt dużo. Znalazłam ją kiedyś na jakimś straganie z tanimi książkami, zaintrygował mnie opis i okładka więc stwierdziłam, że w sumie czemu by jej nie kupić.
Okładka rzeczywiście jest dość ładna, ale widziałam wiele ładniejszych, a poza tym nijak pasuje do treści powieści. Patrząc na okładkę i umieszczony na niej tytuł oczywistym wydaje się, że Magdalena jest kobietą, ale w rzeczywistości okazuje się to być miasto czy osada w Boliwii, więc o co chodzi z dziewczyną z okładki. Nie pasuje mi ona też do żadnej występującej w powieści kobiety...
Akcja książki toczy się szybko, ale dość monotonnie i brakowało mi tutaj zwrotów akcji. Wydaje mi się, że autor chciał tu wcisnąć trochę z dużo, tak jak na przykład historię rodziny Elizabeth co wydaje mi się całkowicie zbędne, przez co nie zakończył niektórych wątków oraz pozostawił dużo całkowicie niepotrzebnych niedomówień, które zostały skwitowane zdaniem "Zła macocha musi trzymać pewne rzeczy w sekrecie, Adamie. W przeciwnym razie, nie mogłaby się nazywać złą macochą."- dziękuję bardzo panie Cottam, teraz już wszystko jasne.
W powieści wciśnięte jest tyle czarownic i czarnej magii, że więcej już się chyba nie dało. Mamy tu rzucanie klątw rodem z magii voodoo, polowanie na wiedźmy i czarownice, które są bardziej dobre niż złe, bardziej złe niż dobre i pewnie jeszcze bardziej dobre niż dobre i bardziej złe niż złe, a po drodze jeszcze historyjka z wysyłaniem złego psa sąsiadów pod ziemię kilka kilometrów dalej i chwalenie się tym, że gdybym chciała to bym cię teraz umieściła tu i tu, żebyś zginął, ale tego nie zrobię bo jestem taka dobra.
Książka oczywiście nie jest aż taka zła, zwłaszcza że zawsze staram się szukać we wszystkim jasnej strony, a tu bez wątpienia jest to klimat grozy i tajemniczości oraz to, że jest to lektura z dość krwawymi i makabrycznymi opisami. W niektórych momentach tak nabudowane było napięcie, że mimo, że wiedziałam co będzie dalej (bo niestety książka jest też dosyć przewidywalna) to czekałam z wypiekami na twarzy na rozwój wydarzeń.
Jeszcze na koniec kilka słów o bohaterach "Klątwy Magdaleny": cała akcja toczy się w okół pięciu, a właściwie czterech postaci Marka i Adama Hunter'ów, Elizabeth Bancroft oraz dwóch czarownic panny Hall i pani Mallory. Czarnym charakterem jest pani Mallory, a cała reszta próbuje udaremnić jej niecne plany (jakkolwiek by to nie brzmiało). Mallory jest osobą lubiącą rozrywkę, którą rozumie trochę inaczej niż większość ludzi, bo czerpie ona przyjemność z wprowadzania na ziemi chaosu. Jest elegancką i wytworną kobietą więc żeby nie brudzić sobie rąk inną robotą niż rzucaniem mniej lub bardziej rozrywkowych klątw praktycznie zawsze ma na swoje wezwanie niezbyt ciekawych ochroniarzy i wielkie, nieme, nieśmiertelne psy. Jej główną ofiarą staje się dziesięcioletni Adam, który jest bardzo inteligentnym i zżytym ze swoim ojcem chłopcem. Bardzo szybko nauczył się on czytać i pisać, co wzbudzało ogromny podziw u ludzi, ale czytelnik nie wie, czy jest to część klątwy, która została rzucona na chłopca, czy po prostu jest on tak bardzo wyidealizowany żeby zrobiło nam się jeszcze bardziej go żal.
Podsumowując: książka zdecydowanie do najlepszych nie należy chociaż sam pomysł gdyby został inaczej zapisany i trochę prostszy byłby naprawdę w porządku, bo uważam że sama idea takiej książki jest dość ciekawa i oryginalna. Ponadto, jak już mówiłam, jest ona zachowana w fajnym, mrocznym klimacie, ale na tym plusy się kończą. Raczej nie polecam.

Ocena:
4/10

niedziela, 8 stycznia 2017

"Nevermore. Kruk"- Kelly Creagh

"Nie ma nic z wyjątkiem cierpienia i żalu, gdy myślimy o rzeczach i ludziach, których nie możemy mieć, o możliwościach, których nigdy nie zyskamy. Nie zgadzasz się ze mną? [...] Ale tęsknota za tymi, których kiedyś kochaliśmy i mieliśmy przy sobie, lecz nigdy więcej ich nie przytulimy to zupełnie nieznośna udręka. To najgorszy możliwy ból. Wystarczy, by przestać być sobą..."

Zapowiada się kolejna bardzo emocjonalna recenzja, bo inaczej do tej książki podejść nie potrafię. Pierwsza część trylogii "Nevermore", czyli "Kruk" autorstwa amerykańskiej pisarki i instruktorki tańca brzucha Kelly Creagh. 

Opis wydawcy:
"Romans, horror, szczypta humoru. "Nevermore" to opowieść o Varenie i Isobel, milkliwym, często sardonicznym gocie i ślicznej, cieszącej się popularnością, czirliderce. Zrządzeniem losu tych dwoje zostaje zmuszonych do wspólnej pracy nad projektem z literatury. Dziewczyna szybko ulega fascynacji niepokojącym światem Varena- opisanym na kartach dziennika i wyśnionym światem, w którym ożywają najkoszmarniejsze opowieści Edgara Allana Poego.
Sny i słowa mają moc większą, niż można sobie wyobrazić...
Gdy opadają maski, gdy nie ma już "gota" i "czirliderki", a zostają tylko coraz bliżsi sobie Isobel i Varen, okazuje się, że obydwoje mają przeciwko sobie nie tylko nieprzychylnych ludzi. To umysł rodzi najstraszliwsze koszmary i zaludnia wewnętrzne otchłanie. Isobel będzie miała tylko jedną szansę, by ocalić Varena przed cieniami, które on sam powołał do życia."

Mój opis:
Gdy musisz zrobić projekt na angielski, od którego w pewnym stopniu zależy twoja przyszłość z osobą, do której normalnie nawet byś się nie odezwała i po pewnym czasie zdajesz sobie sprawę, jak bardzo stała się ona dla ciebie ważna... W takiej właśnie sytuacji znalazła się Isobel, skacząca z drużyny czirliderek, która została przydzielona do pary z Varenem- tajemniczym, milczącym, zielonookim gotem. Ich współpraca nie zawsze układała się pomyślnie zwłaszcza, że oprócz wielu różnic między nimi przeszkodę stanowiło też najbliższe otoczenie oraz rodzina Isobel, którzy byli zdecydowanie przeciwni ich znajomości, nawet na płaszczyźnie naukowej. Dziewczyna jednak nie dawała za wygraną przez co para zaczęła się coraz bardziej do siebie zbliżać. 
W tym samym czasie dziewczynę zaczynają męczyć dziwne wizje oraz niesamowicie realistyczne koszmary, w których poznaje Reynoldsa, który podobno ma ją chronić. Kim on w rzeczywistości jest i jakie są jego zamiary? Jaką tajemnicę skrywa Varen? W jak wielkie niebezpieczeństwo można kogoś wpakować za pomącą snów?

"Słowa, Isobel, zawsze mają groźną moc przywoływania rzeczy do istnienia. Pamiętaj o tym."

"Kruk" jest tajemniczą i intrygującą powieścią, która już od pierwszej strony łapie Cię swoimi szponami i nie wypuszcza z nich aż do ostatniej, a może nawet jeszcze później. Gdy pierwszy raz czytałam tę książkę długo nie mogłam się z niej otrząsnąć i tym razem jest podobnie.
Gdy kupowałam tę książkę pierwszym, na co zwróciłam uwagę była oczywiście okładka, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia przede wszystkim ze względu na to, że jest ona zbudowana na dwóch płaszczyznach: gdy trzymasz ją prosto przed sobą widzisz czarnego kruka na białym tle, nagie gałęzie drzew oraz tytuł powieści, nazwisko autorki i zdanie "Uważaj, czego pragniesz... Możesz to otrzymać" w ładnym, ciemnym odcieniu fiolety, co i tak już wystarczająco przykuwa wzrok, ale gdy ustawisz się pod światło i odchylisz odrobinę książkę zauważysz, że jest na niej jeszcze dużo więcej: cytaty z wiersza Edgara Allana Poe'go "The Raven", czyli właśnie z "Kruka" w oryginale. Ponieważ twórczość Poe'go znałam i kochałam już wcześniej to, gdy na okładce "Nevermore" zobaczyłam jeszcze (jak by sam tytuł nie był wystarczającym nawiązaniem) "Darkness there and nothing more""Deep into that darkness peering, long I stood there wondering, fearing, doubting, dreaming dreams no mortal ever dared to dream before...""Quoth the Raven: Nevermore" byłam już w 100% pewna że muszę mieć i przeczytać tę książkę. 
"Nevermore. Kruk" reprezentuje gatunki fantasy, horror i paranormal romance oraz oczywiście jest mocno inspirowana wierszami i opowiadaniami Edgara Allana Poego. To właśnie o Poe'm nasi bohaterowie piszą referat oraz na bazie jego opowiadań zbudowana jest kraina snów. 
Sam wątek miłosny, czyli główny wątek tej powieści wydaje się dość klasyczny i oklepany, ale w rzeczywistości, gdy na jaw wychodzą wszystkie mroczne aspekty staje się on zdecydowanie nietuzinkowy. Z jednej strony mamy tu uroczą, radosną i popularną czirliderkę, która zawsze otacza się grupą koleżanek i chłopaków z drużyny futbolowej, ma najbliższą przyjaciółkę Nikki i dość zaborczego chłopaka Brada, którego bardzo lubi jej ojciec, bo mogą rozmawiać se sobą o samochodach i sporcie. Z drugiej strony mroczny i melancholijny, zawsze ubrany na czarno Varen, o którym z początku nie wiemy zbyt wiele poza tym, że nie można do niego dzwonić po dziewiątej, żeby dowiedzieć się później jak bardzo ciężkie jest jego życie. Dwa odległe światy, które zostają połączone ze sobą za pomocą pracy z angielskiego i Poe'go chociaż po drodze czeka wiele przeszkód pod postacią Brada, który nienawidzi Varena i (podobno) chce chronić przed nim Isobel; otoczenia, które nie może zaakceptować tego, że tak różniące się od siebie osoby może coś łączyć oraz tajemniczego mrocznego fatum, które ciąży na Varenie, a za jego sprawą także na Isobel. 

"Obaj mamy chyba poważny problem, bo chcemy rzeczy, których po prostu nie możemy mieć. Tyle że ty teraz masz już wszystko. To najwyraźniej ponad twoje siły."

W powieści występuje bardzo wielu bohaterów, którzy na szczęście są ciekawi i dobrze wykreowani, bo przy takiej ilości gdyby zlewali się oni w szarą masę czytałoby się ją bardzo ciężko, a w ten sposób dodaje to dodatkowego smaku historii. Jedynymi postaciami, które przeszkadzały mi w tej książce (i nie chodzi tu o to, że ich nie lubię chociaż rzeczywiście tak jest) to Mark i Alyssa- członkowie ekipy Isobel, którzy jak dla mnie byli całkowicie zbędni. 
Do moich ulubionych postaci z tej książki najeżą przede wszystkim główni bohaterowie, chociaż jeśli chodzi o Isobel przez długi czas miałam dość mocno mieszane uczucia, ponieważ wydawała mi się głupiutka, mało konsekwentna, niezdecydowana i za bardzo przejmowała się opinią innych ludzi, ale w trakcie akcji okazało się, że nie jest to do końca prawda i bardzo dużo zyskała w moich oczach. Varena lubię przede wszystkim za jego inteligencję, tajemniczość oraz sarkastyczne i dosyć mroczne poczucie humoru (chociaż nie brzmi to zbyt dobrze) przejawiające się na przykład we fragmentach: "-Co to znaczy "przenikliwy"?/ -Przenikliwy- odparł, nie przestając pisać- to przymiotnik, oznaczający szczególną domyślność. Oznacza na przykład kogoś, kto w księgarni mógłby wpaść na pomysł, żeby znaleźć słonik, zamiast zadawać tysiące pytań."; "próbowałem wyjaśnić, że moje moce umysłowe nie działają we wtorki" oraz "Jeśli komuś powiesz, przyjdę do ciebie w nocy, żeby dręczyć twoją nieśmiertelną duszę". Poza nimi do moich ulubionych postaci należą jeszcze mama Izzy i jej przyjaciółka Gwen. 
Jeśli chodzi natomiast o postacie, które nieprzypadły mi do gustu, to nie ma co dużo mówić, bo jest tylko jedna taka osoba i jest to Bred, który według mnie jak najbardziej zasłużył sobie na to, co się z nim stało. 
Pozostali bohaterowie, to ci, na których temat mam mieszane uczucia, a ich główne przykłady to ojciec Isobel, który z jednej strony daje jej szlaban za to, że pokłóciła się z Bradem, a z drugiej bardzo pomógł przy projekcie; Reynolds i Pinfeathers- jeden z Noków Varena, czyli tak jakby jego ciemniejsza strona. 
Podsumowując: "Nevermore. Kruk" to mroczna i klimatyczna opowieść, którą mogę tylko z całego serca polecić, a już zwłaszcza jeśli jesteś wielbicielem twórczości Poe'go. Ma ona niezaprzeczalnie wiele uroku i mimo kilku drobnych wad, zalety zdecydowanie zwyciężają. Kończąc ją miałam łzy w oczach, więc nie pozostaje mi nic innego jak wziąć się za czytanie kolejnej części.
Jeśli macie już za sobą lekturę "Kruka" podzielcie się swoją opinią w komentarzu ;)

"Pamiętaj, nie chcę cię skrzywdzić. Ale musisz zrozumieć, Isobel, zawsze jest cienka linia. [...] Między tym, czego chcemy...a tym, co nam każą."

Ocena;
10/10

niedziela, 1 stycznia 2017

"Dzieje Tristana i Izoldy"- (odtworzył) Joseph Bédier

"Kochankowie nie mogli żyć ani umrzeć jedno bez drugiego. W rozłączeniu nie było to życie ani śmierć, ale i życie, i śmierć razem."

Rozpocznijmy ten nowy rok 2017 recenzją książki zatytułowanej "Dzieje Tristana i Izoldy", która została odtworzona przez Josepha Bédier, a jej prawdziwy autor jest nieznany.

Mój opis:
Młody rycerz Tristan po dokonaniu pewnego heroicznego czynu oraz uratowaniu królestwa swojego wuja- króla Marka zostaje przez kilku baronów oskarżony o chęć przejęcia władzy, ponieważ król nie posiadał potomka. Tristan, aby udowodnić że jest to kłamstwo, postanawia przywieźć do niego kobietę, której złoty włos został przyniesiony przez jaskółki- Izoldy. Nie wszystko jednak potoczyło się po jego myśli za sprawą miłosnego napoju... Jak odtąd potoczą się losy dwójki bohaterów?

"Należy obawiać się gniewu kobiety,
Niech każdy na się przed nim na baczności;
Jak łatwo przychodzi im miłość,
Tak łatwo przychodzi nienawiść."

Opowieść "Dzieje Tristana i Izoldy" oryginalnie był poematem, który przekazywany był ustnie przez anonimowych bajarzy, z których każdy ubarwiał nieco historię lub ją rozbudowywał dlatego jej autor jest nieznany. Powstała ona we Francji czasach średniowiecza.
Od razu chciałabym przyznać się wam, że po książkę sięgnęłam właściwie tylko dlatego, że jest to moja lektura szkolna i pewnie z własnej nieprzymuszonej woli bym jej nie przeczytała, ponieważ nie przepadam za średniowieczem (chyba, że chodzi o legendy arturiańskie, które uwielbiam), ale jakoś udało mi się ją wymęczyć.
Historia ta napisana jest dość archaicznym językiem co jest nieco uciążliwe, bo co chwilę musiałam zerkać do przypisów, ale jak najbardziej uzasadnione ze względu na epokę.  
"Dzieje Tristana i Izoldy" to legenda opowiadająca o tragicznej miłości dwojga kochanków z wieloma intrygami w tle. Jej akcja jest bardzo rozbudowana oraz toczy się w wielu miejscach, co w połączeniu z tym, że jest bardzo krótka sprawiło, że czasem gubiłam wątek. Osobiście wolałabym chyba żeby była o połowę dłuższa i na przykład miała bardziej rozbudowane opisy walk, które wprowadziłyby więcej dynamiki. Rozumiem, że niektóre wydarzenia zostały przedstawione bardzo ogólnikowo ze względu na to, że bajarze chcieli skupić się na tym, co w całej opowieści najważniejsze, czyli miłości Tristana i Izoldy, ale nie zaszkodziłoby opowiedzieć chociażby o przebiegu pierwszej ważnej bitwy, czyli pojedynku Marhołta- wysłannika z Irlandii, który miał odebrać haracz od króla Kornwalii (Marka) z Tristanem, o której czytelnik dowiaduje się tylko tyle, że Tristan dociera na wyspę gdzie czeka już na niego Marhołt, a później że nasz wspaniały Kornwalijski rycerz wraca zwycięsko. 
Co do samego wątku miłosnego, czyli najważniejszego elementu legendy mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony jest to miłość, której niestraszne są żadne przeszkody, piękna, nieosiągalna i po prostu idealna, o której możemy tylko marzyć, a przynajmniej narrator stara się nas przekonać, że tak jest, bo z drugiej strony gdy Tristan udaje szaleńca oraz zmienia wygląd i głos aby móc się zbliżyć do królewskiej pary Izolda go nie poznaje mimo, że mówi jej o rzeczach, które wiedzieli tylko oni oraz służąca Izoldy. 

"Nie uczynek dowodzi postępku, ale sąd. Ludzie widzą uczynek, ale Bóg widzi serca i on sam tylko jest prawdziwym sędzią. Ustanowił tędy, że każdy człowiek oskarżony będzie mógł bronić swego prawa za pomocą bitwy i on sam walczy po stronie niewinnego."

Przejdźmy teraz do tej bardziej pozytywnej części mojej recenzji, bo przecież jakieś dobre strony też muszą być. 
Pierwszą rzeczą, która spodobała mi się podczas czytania jest to, co widać już na pierwszy rzut oka zaraz po otworzeniu książki, czyli to, że każdy z rozdziałów opatrzony jest mottem z oryginalnego tekstu co wprowadza większą autentyczność do tego utworu.
Kolejnym co oceniam na plus jest występowanie istot fantastycznych, magicznych przedmiotów oraz magii samej w sobie, ponieważ jak już wam pewnie wiadomo jestem ogromną wielbicielką fantastyki. Ze względu na to, że jest to legenda oraz romans rycerski oczywistym było, że pojawi się smok, którego rycerz musi zabić aby otrzymać rękę księżniczki, ale bardzo się cieszę, że motywów fantastycznych było więcej.
Podsumowując: mnie osobiście "Dzieje Tristana i Izoldy" czytało się ciężko i jak już mówiłam gdyby nie to, że jest to moja lektura szkolna prawdopodobnie bym jej nie przeczytała, ale pomimo tego, że minusy wygrywają nad plusami nie uważam żeby była to książka całkowicie bezwartościowa. Oczywiście jeśli lubisz opowieści o miłości w średniowiecznym stylu polecam tę legendę, ale także jeśli interesują cię na przykład obyczaje dworskie w tych czasach, bo niektóre z nich są tu bardzo ładnie przedstawione. O samych postaciach Tristana i Izoldy słyszał chyba każdy, a historia ta ma również wielu zwolenników. 

Ocena:
5/10