niedziela, 6 marca 2022

„Truskawkowe pola”- Jordi Sierra i Fabra

 „Nic nie dzieje się naprawdę, nic nie jest ważne. Truskawkowe pola, na zawsze.”
~The Beatles „Strawberry Fields Forever”

Ta książka czekała na mnie na biblioteczce dobrych parę lat, bo zakupiłam ją na Warszawskich Targach Książki w 2016 roku i zastanawiam się jak to możliwe, że miałam pod swoim nosem tak niesamowicie dobrą książkę młodzieżową i dopiero teraz po nią sięgnęłam. Mowa o „Truskawkowych polach” napisanych przez Jordi Sierra i Fabra. 

Opis wydawcy:
„Życie jest niczym wielka szachownica i wszystko zależy od tego, jak rozstawimy nasze figury.
Luciana zrobiła fałszywy ruch i jej partia zbliża się do końca…
Czy dzięki desperackiej pomocy przyjaciół będzie mogła grać dalej?”

Mój opis:
Piątkowy wieczór, grupa przyjaciół wybiera się na dyskotekę. Wszyscy są młodzi, chcą się bawić, przeżywać i próbować nowych rzeczy, i właśnie jedna z takich „rzeczy” mogła kosztować Lucianę bardzo wiele.
Dziewczyna trafiła nad ranem do szpitala. Zapadła w śpiączkę w skutek uderzenia gorąca po zażyciu nieznanej substancji. Dropsy, eva, metylenodioksyetyloamfetamina- dopalacz, przez który musi ona teraz walczyć o życie i grać w szachy ze śmiercią. Cała nadzieja w sile dziewczyny oraz w pomocy jej przyjaciół, który walczą u jej boku.

Czas trwania akcji „Truskawkowych pól” to zaledwie jeden dzień, który wywraca życie wszystkich jej bohaterów o 180 stopni. Kolejne rozdziały tej książki to godziny, w których odbywają się kolejne wydarzenia. Rozdziały są bardzo zazwyczaj bardzo krótkie, akcja rozwija się bardzo dynamicznie i czytelnik praktycznie nie jest w stanie oderwać się od lektury. Mi przeczytanie tej powieści zajęło tylko kilka godzin i robiłam to z wypiekami na twarzy. Cały czas zastanawiałam się, jak to się skończy i czy Luciana przeżyje. „Truskawkowe pola” dosłownie wciągają i nie wypuszczają aż do ostatniej strony i ostatniego zdania.
Mocną stroną tej książki jest z całą pewnością bardzo ciekawy sposób prowadzenia narracji, która przez większość czasu jest trzecioosobowa, ale zdarzają się też rozdziały prowadzone w pierwszej osobie z perspektywy Luciany. W kolejnych rozdziałach poznajemy działania, emocje i przemyślenia różnych bohaterów. Odkrywamy ich problemy i cierpienia, a w tle dzieje się znacznie więcej niż tylko tragedia dziewczyny w śpiączce.
„Truskawkowe pola” pokazują nam niebezpieczeństwa dzisiejszego świata, które są szczególnym zagrożeniem dla osób młodych, otwartych na nowe doznania, ufnych wobec ludzi. Możemy zobaczyć tu świat narkotyków i dopalaczy nie tylko z punktu widzenia osoby, która je wzięła, ale też dilera i innych ogniw w tym olbrzymim łańcuchu. Widzimy problem, jakim są zaburzenia odżywiania, ponieważ Loreto- jedna z najlepszych przyjaciółek Luciany cierpi na bulimię i boi się, że straci przyjaciółkę, a razem z nią całe wsparcie w walce z chorobą jakie ta jej dawała. Pojawia się tu także dziennikarz, chociaż może bardziej dziennikarska hiena, który wbrew jakiejkolwiek etyce zawodowej chce żerować na tragedii Luciany oraz jej rodziny, i mimo niezgody rodziców opublikować artykuł o dziewczynie niby po to, aby przestrzec inne młode osoby, ale tak naprawdę dla swoich własnych korzyści.
 
Ciekawym elementem są także nawiązania do piosenki zespołu The Beatles „Strawberry Fields Forever”, do której nawiązuje tytuł powieści oraz której fragment jest jej mottem. Strawberry Fields to nazwa sierocińca w Liverpoolu, w pobliżu którego mieszkał i wychowywał się John Lennon. Teren budynku otoczony był ogrodem, w którym młody Lennon bawił się z przyjaciółmi. W piosence, Strawberry Fields utożsamiane jest z miejscem ucieczki od problemów, miejscem bez bólu i cierpienia. Po wydaniu tej piosenki pojawiła się także nowa nazwa LSD- „truskawka”.
Zestawiając te wszystkie informacje ze sobą i łącząc je z treścią książki tworzy się niesamowita całość. Zwłaszcza gdy zwróci się uwagę głównie na rozdziały, w których narratorem jest Luciana. Ja osobiście jestem pod ogromnym wrażeniem.
 
Podsumowując: jest to lektura niesamowicie poruszająca, która powinna być obowiązkowa dla wszystkich, którzy kiedykolwiek chcieliby spróbować jakichś zabronionych substancji odurzających. Dotyka ona wielu bardzo ważnych tematów i zmusza do przemyśleń. Serdecznie ją polecam.
 
„Człowiek robi różne rzeczy, czasem ryzykuje. Właściwie na każdym kroku ryzykujemy. Całe życie jest ryzykiem. Nawet oddychając, możesz wchłonąć jakieś świństwo z powietrza.”
 
Ocena:
9/10

czwartek, 17 lutego 2022

„Cień anioła”- Iwona Czarkowska

„Może anioły przemykają się chyłkiem za naszymi plecami i gdybyśmy tylko potrafili się dostatecznie szybko odwrócić, moglibyśmy dostrzec je albo przynajmniej cień ich skrzydła?”
 
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się sięgać po naszą rodzimą literaturę, a tym razem mój wybór padł na „Cień anioła” autorstwa Iwony Czarkowskiej. Książka skradła moje serce już na samym początku, za sprawą miejsca akcji, ale czy utrzymało się to do końca?
 

Opis wydawcy:
„Karol Sobota na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym- ma podobne problemy i zainteresowania jak tysiące współczesnych nastolatków. Wszystko zmienia się jednak pewnego dnia, gdy Karol na jednej z warszawskich ulic wpada na… anioły. A potem zdaje sobie sprawę, że aniołów jest dużo, dużo więcej.
Kim są i czego chcą od chłopaka? Kto jest kim? Kto kogo udaje? Kto jest dobry, a kto zły?
Widziałeś ich? Czy to możliwe, że byli przy nim każdego dnia? Że żyją wśród nas? I że… nie zawsze mają dobre intencje?”
 
Mój opis:
Szesnastoletni Karol mieszka w Warszawie razem z matką, która po śmierci jego ojca wyszła ponownie za mąż; ojczymem, z którym chłopak zdecydowanie nie ma dobrego kontaktu oraz młodszą siostrą nazywaną Karaluchem. Jego życie wygląda dosyć normalnie aż do momentu, gdy pewnego dnia zaczyna napotykać na swojej drodze ludzi, którym z pleców wyrastają skrzydła. Początkowo chłopak jest zdezorientowany i uważa, że jest to prawdopodobnie jakieś nowe telewizyjne reality show, ale im częściej ich widuje , tym mniej prawdopodobne się to wydaje.
W tym samym czasie do klasy Karola dołącza nowa, intrygująca dziewczyna- Magika, z którą chłopak zaczyna się zaprzyjaźniać czym wzbudza zazdrość u swojej dziewczyny.
Kim ją tajemnicze anioły i dlaczego to właśnie Karol je zauważa? Czy wszystkie są dobre, czy są też takie, które pragną jedynie siać zło i zamęt? Czym jest tytułowy Cień Anioła?
 
„Czarne anioły lęgną się w najciemniejszych zakamarkach waszych dusz. Pozwalacie im dojrzeć i wyjść na zewnątrz, gdy kłamiecie, kradniecie i zabijacie. Wtedy się pojawiają!”
 
Iwona Czarkowska
Z wykształcenia dziennikarka, z pasji pisarka. Pracowała jako redaktor i sekretarz w kilku redakcjach. Jest autorką/współautorką ponad osiemdziesięciu książek, z których większość skierowana jest do najmłodszych czytelników. Swoją pierwszą powieść dla dorosłych, czyli „Słomianą wdowę” opublikowała w 2019 roku. Pisze także książki podróżnicze oraz pracuje jako tłumacz.
 
Było już tyle różnych podejść do powieści o aniołach, że ciężko jest wymyślić coś ciekawego i nowatorskiego, a autorce „Cienia Anioła” się to udało, ale właśnie- wymyślić, bo z wykonaniem jest już zdecydowanie gorzej. Pomysł miał potencjał i mogło z tego wyjść coś naprawdę fajnego, ale chyba coś poszło nie tak.
Główną zaletą tej książki jest właśnie ta koncepcja aniołów, które znacząco różnią się od wyobrażeń większości ludzi: mają tylko jedno skrzydło, które może być w wielu różnych kolorach- białe, srebrne, siwe, czarne. Nie są to zupełnie nieskazitelne niebiańskie istoty, których zadaniem jest tyko pomoc ludziom, bo także mają swoje własne problemy i dolegliwości takie jak astma, reumatyzm czy alergie. Mogą też łapać przeziębienia i grypę, i pewnie nawet koronawirusa.
Jest to książka dla młodzieży, więc język jest bardzo prosty i przystępny, ale też niepozbawiony zwrotów potocznych, slangowych i wulgaryzmów. Autorka usilnie próbowała w swojej powieści możliwie jak najwierniej odwzorować język, którym posługują się nastolatkowie i nie wyszło jej to najgorzej, udało jej się uniknąć prześmiewczości, ale mam wrażenie, że momentami za bardzo szła w ilość zamiast jakości i niewiele brakowało, aby bohaterowie rzucali co drugie słowo kobietami lekkich obyczajów.
„Cień anioła” pełen jest dziwnych i bezsensownych rozwiązań, nagłych zmian koncepcji oraz błędów, które w jakiś sposób umknęły w korekcie, co trochę przeszkadzało w odbiorze.
Jak już wcześniej wspomniałam-  akcja książki rozgrywa się w Warszawie o czym autorka nie daje nam ani na chwilę zapomnieć przemycając co chwilę elementy z topografii tego miasta. Nie jestem pewna, czy jest to bardziej zaleta, czy wada tej powieści, ponieważ dla mnie- osoby która większość swojego życia spędziła w tych okolicach, odnajdywanie smaczków oraz wyobrażanie sobie bohaterów w znanych mi miejscach było czymś bardzo przyjemnym (np. to, że główny bohater jechał autobusem 171, czyli tym samym, którym ja jeździłam do liceum), ale mam wrażenie, że dla osób, które nie znają miasta wystarczająco dobrze może to być całkowicie obojętne, albo wręcz uciążliwe.
Moim głównym zastrzeżeniem co do powieści „Cień anioła” są jednak bohaterowie, którzy mieli potencjał, ale wyszli raczej nudni, papierowi i mało wiarygodni. Sam główny bohater jest niesamowicie łatwowierny, a jego zachowanie jest przez większość czasu skrajnie irytujące. Jego znajomi wcale nie są lepsi: jego najlepszego przyjaciela Wojtka możemy opisać jednym zdaniem, ponieważ dowiadujemy się o nim w sumie tylko tyle, że jest Mulatem, jego ojciec pochodzi z Afryki, porzucił chłopca oraz jego matkę, a Wojtek robi co w jego mocy aby go odnaleźć.
W całej tej powieści, szczerze mówiąc, jedynymi postaciami, które w tej książce nie działały mi na nerwy, a nawet udało mi się je polubić są dziadek głównego bohatera oraz para bezdomnych- pani Zofia i pan Edward, który zamieszkiwali opuszczoną kamienicę naprzeciwko domu Soboty.
 
„Tak naprawdę nie pilnujemy was przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pojawiamy się, gdy nas potrzebujecie. A poza pracą mamy własne życie.”
 
W książce, poza perypetiami głównego bohatera powiązanymi z faktem, że potrafi on dostrzegać anioły, poruszone jest także wiele bardzo ważnych tematów ze zwykłego, codziennego życia takie jak na przykład plotki, prześladowania, zawiść, bezdomność, alkoholizm, problemy rodzinne oraz wiele innych.  Uważam, że jest to dobre, aby mówić o tego typu tematach jak najwięcej, zwłaszcza w książkach dla młodzieży, ponieważ pozwala to młodym ludziom zdać sobie sprawę, że wcale nie muszą to być tematy bardzo im odległe i że tragedia może przydarzyć się w każdym, nawet na pozór najlepszym domu czy środowisku.  Może to także uwrażliwiać młodzież na problemy innych.
 
Podsumowując: mam co do tej książki bardzo mieszane uczucia. Ma ona zarówno wiele plusów, jak i minusów, ale w moim odczuciu minusy są przewarzające i raczej nie sięgnęłabym po „Cień anioła” ponownie. Sam pomył był ciekawy i powieść miała niewątpliwy potencjał, ale na tym się kończy. Zakończenie także pozostawia wiele do życzenia.
 
Ocena:
4/10

poniedziałek, 7 lutego 2022

„Nieposkromieni”- Meg Cabot

 
„Firmowy psychiatra, doktor Fiske, zawsze zachęcał Alarica do wyobrażenia sobie  najgorszego scenariusza. To zdrowe, twierdził doktor. Podobno pesymiści żyją dłużej niż optymiści.”

Książka, która jest kontynuacją cyklu romansów wampirycznych, ale dowiedziałam się o tym dopiero po jej zakończeniu. Nie czytałam pierwszej części i nie wiem w jaki sposób nie skapnęłam się, że „Nieposkromieni” to część druga, ale rzeczywiście tak było. Uprzedzam, że mogą pojawić się tu spoilery pierwszej części („Nienasyconych”), a ja nawet nie będę o tym wiedziała.
 

Opis wydawcy:
„Meena Harper ma talent. Tyle że nikt nie umie się na nim poznać. Teraz wyleciała z hukiem z telewizji. Ale nie ma tego złego, bo by na dobre nie wyszło: dostała nową pracę- została tajną bronią Gwardii Palatyńskiej, która zwalcza wampiry i demony. Kto jak kto, ale ona na pewno potrafi rozpoznać nieumarłego. I powiedzieć, kto i jak umrze.
A poza tym miała już do czynienia z wampirem- i to nie byle jakim, bo z samym władcą wampirów. Nawet przysięgli sobie miłość. Więc jak to pogodzić z faktem, że teraz ma go wytropić? I że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach na widok seksownego kolegi z pracy- prawdziwego supermana i superpogromcy wampirów…”
 
Mój opis:
Meena Harper nie ma łatwego życia- właśnie straciła pracę jako scenarzystka serialu telewizyjnego, ale jej specjalna umiejętność, która jest jednocześnie jej przekleństwem, zapewniła jej zatrudnienie w Gwardii Palatyńskiej. Teraz głównym zadaniem dziewczyny jest tropienie oraz likwidowanie wampirów… i wcale nie musi daleko szukać, bo zostaje zaatakowana przez swojego byłego chłopaka- Davida, który został przemieniony, a na ratunek przybywa jej Lucien Antonescu- Książę Ciemności, władca wampirów, a także (kolejny) był Meeny.
Ponadto w Nowym Jorku giną bez wieści turyści, a Gwardia obwinia o to wampiry. Jaki związek z zaginięciami ma przemienienie Davida? Kim jest ojciec Henrique Mauricio, który ma być nowym proboszczem w parafii przy siedzibie Gwardii Palatyńskiej, a który budzi wyjątkową niechęć Alarica- współpracownika Meeny?
 
Zacznijmy od tego, jak ta książka wygląda na pierwszy rzut oka, i delikatnie mówiąc, to jest masakra. Jest to jedna z brzydszych okładek, które mam na swojej półce, a na jej odwrocie nie jest lepiej. Mam tu na myśli opis fabuły książki, który zaserwował nam wydawca, a którego czytanie sprawiło mi niemal fizyczny ból. Zdania pojedyncze, które brzmią tak, jakby jedną myśl rozłożyć na trzy i zdania rozpoczynające się od spójników?! Coś tu jest chyba trochę nie tak.
Sama treść książki też nie do końca mnie przekonuje. Co prawda, jak wspominałam już na początku, czytając tę książkę nie wiedziałam, że jest to kontynuacja serii, ponieważ nie interesowałam się nią za bardzo i znalazła się u mnie dzięki stolikowi z „książkami z drugiej ręki” w moim liceum, i zapewne mam niepełny obraz fabuły. Może gdybym przeczytała wcześniej pierwszą część byłoby lepiej?
To, co w tej sytuacji można uznać za sporą zaletę tej książki to odnoszenie się do zdarzeń, które miały miejsce w poprzedniej części w taki sposób, że tworzy to spójną całość i daje efekt indywidualnej powieści. Na pewno będzie to przydatne dla osób, które „Nienasyconych” czytały już jakiś czas temu i nie pamiętają wszystkich wątków, ale chciałyby przeczytać „Nieposkromionych”.
Powieść Meg Cabot czyta się bardzo szybko głównie ze względu na to, że jest napisana prostym, przystępnym językiem charakterystycznym dla książek młodzieżowych. Akcja także toczy się dosyć szybko i dostajemy nawet kilka całkiem ciekawych i zaskakujących zwrotów, które jednak są według mnie dosyć płytkie i „na siłę”, żeby tylko przykuć uwagę czytelnika, który mógł się już wcześniej znudzić miłosnym trójkątem.
O samych miłosnych relacjach na kartach „Nieposkromionych” można by rozwodzić się dosyć długo: Meena jest ogromnie zakochana w Lucienie, z którym jednak nie może być ze względu na, chociażby, swoją pracę, a Lucien chce z kolei cały czas być blisko niej i ją chronić. Jest jeszcze współpracownik Meeny- Alaric Wulf, który chce chronić ją przed Lucienem. Oba te wątki miłosne są dosyć dziwne i „niezdrowe”, jak to zazwyczaj bywa w tego typu powieściach.
Samo zakończenie książki całkowicie rozwaliło system: to było najbardziej patetyczne zakończenie jakie kiedykolwiek czytałam w książce dla młodzieży. Wyglądało to trochę tak, jakby całą powieść była napisana jednym stylem, a scena finałowa jakimś zupełnie innym. Trochę jak oglądanie filmu, w którym cała scena bitwy, która powinna być najbardziej dynamiczna, odbywa się w Slow Motion.

Podsumowując: książka jest bardzo słaba zarówno pod względem wizualnym, jak i treści. Nie zachwyciła mnie, chociaż sam pomysł na nią mógł być dobry- jego realizacja to już inna kwestia.
 
Ocena:
4/10

środa, 2 lutego 2022

„Potęga podświadomości”- Joseph Murphy

 
„Zmień nawyki myślowe, a odmienisz swój los!”
 
Recenzja poradnika na temat tego, jak za pomocą własnego umysłu ułatwić sobie życie. Czy to w ogóle brzmi jak dobry pomysł?
Książkę „Potęga podświadomości” doktora Josepha Murphy pożyczył mi tata koleżanki mojej siostry w momencie, gdy dowiedział się, że studiuję psychologię. Bardzo lubię książki, które poruszają różnorakie zagadnienia z tej dziedziny i uwielbiam dowiadywać się nowych rzeczy w sferze funkcjonowania ludzkiego mózgu, ale to co ja tutaj przeczytałam… Zapraszam na recenzję.
 

Opis wydawcy:
„„Potęga podświadomości” to jeden z najlepszych i najskuteczniejszych poradników, jakie kiedykolwiek napisano. Ta książka pomogła milionom ludzi na całym świecie osiągnąć upragnione cele jedynie dzięki zmianie sposobu myślenia. Nowe wydanie uzupełniono komentarzami  z nigdy nie publikowanych praca Autora.
Rewolucyjne techniki doktora Murphy’ego opierają się na sprawdzonej zasadzie: Jeśli wierzysz w coś bez zastrzeżeń i możesz to zobrazować w swoim umyśle, usuniesz podświadome przeszkody, które powstrzymują cię przed osiągnięciem upragnionego celu, a twoja wiara stanie się rzeczywistością.
Ten niezwykły poradnik pomoże ci uwolnić umysł i przekaże praktyczne wskazówki, dzięki którym osiągniesz sukces, prestiż i dobrobyt, zdobędziesz przyjaciół, umocnisz szczęśliwe małżeństwo, pokonasz lęki, pozbędziesz się złych nawyków i nałogów.”
 
Joseph Murphy (1898-1981)
Irlandzki pisarz, doktor religioznawstwa i filozofii. Prekursor i krzewiciel pozytywnego myślenia. Autor wielu bestsellerowych poradników na temat wiary w niezwykłą moc umysłu i ducha.
 
„(...) w drodze do szczęścia nie napotkasz żadnych przeszkód, prócz tych, które sam wzniesiesz w myślach i w wyobraźni.”
 
„Potęga podświadomości” to jedno z największych nieporozumień jakie w życiu widziałam. Cieszę się, że nie kupiłam sobie tej książki sama, bo miałabym poczucie, że całkowicie zmarnowałam pieniądze, a tak to zmarnowałam tylko czas, który poświęciłam na czytanie.
Głównym założenie tej książki jest pokazanie ludziom jak duży wpływ na ich życie mają procesy podświadome i na tym etapie wszystko jest w porządku. Nie twierdzę, że jest to nieprawda, a wręcz przeciwnie: sama psychologia procesów poznawczych mówi o tym, że część naszego poznania pochodzi z podświadomości (bez udziału procesów świadomych) i mimo wielu prób prowadzenia badań nie jesteśmy w stanie ich naukowo określić i opisać. Ponad to słyszałam już wcześniej o technikach związanych z wizualizacją w stylu „jeśli jest ci zimno wyobraź sobie, że siedzisz przy ognisku albo jesteś na tropikalnej wyspie i zrobi ci się cieplej” i naprawdę uważam, że może mieć to sens, chociaż raczej nie z powodu samego wyobrażenia sobie uczucia ciepła co za prawdą zaprzestania myślenia o zimnie.
Jednym z elementów, które wyjątkowo drażniły mnie w tej książce było permanentne nazywanie pracy na podświadomości „modlitwą”, a samej podświadomości „Bogiem”. Zakładam, że fakt ten wynika z tego, że Joseph Murphy jest religio znawcą i gdyby była to książka mówiąca o religii to nie miałabym się do czego przyczepić, ale ma to być pozycja około naukowa (chociaż ja określiłabym ją bardziej jako paranaukową) więc zupełnie nie rozumiem po co mieszać w to religię.
Kolejną kwestią, która jest bardzo powiązana z „nawiązaniami” do religii jest to, że w moim odczuciu autor tej książki sam sobie przeczy umieszczając „Boga” we fragmencie: „Kilka razy dziennie wprawiała się w stan wyciszenia i powtarzała w myśli następujące postanowienie: Uwalniam J.R. i powierzam go opiece boskiej. Jestem wolna i on jest wolny. Moje słowa trafiają do nieskończonego umysłu, który je urzeczywistnia. Jest właśnie tak.”  Jak dla mnie, która od kilku lat interesuję się i zajmuję magią, jest to nic innego jak inkantacja, czyli po prostu zaklęcie. Występuje tutaj także „uwolnienie”, czyli klasyczny przykład odwoływania uroku zwłaszcza, że fragment ten dotyczy młodej kobiety, która była nękana telefonicznie przez mężczyznę, a po wymawianiu tej inkantacji on się od niej odczepił. Czy przypadkiem wiara katolicka nie zabrania praktykowania magii?
 
„Wybij sobie raz na zawsze z głowy, że wiek 65, 75 albo 85 lat jest równoznaczny z twoim albo cudzym końcem. Każdy, choćby najbardziej podeszły wiek może być początkiem wspaniałego, owocnego, aktywnego i nader twórczego okresu w życiu, który przyćmi wszystkie poprzednie.”
 
Ciągle kontynuując moje czepianie się chcę wspomnieć o kilku zupełnie bezsensownych jak dla mnie przykładach, do których należy chociażby dziewczyna, która w ekskluzywnym centrum handlowym zobaczyła torbę, która bardzo jej się spodobała, ale była dla niej za droga więc postanowiła ona „przekonać swoją podświadomość”, że torba należy już do niej i tego samego dnia dostała ją w prezencie od swojego chłopaka. Nie mam pojęcia, w którym miejscu znajduje się tu tytułowa „potęga podświadomości”. Powiedziałabym bardziej, że chłopak tej dziewczyny po prostu dobrze zna jej gust, chciał jej sprawić przyjemność i dlatego kupił torbę, która tak się jej podobała.
Innym przykładem do tego samego zagadnienia jest sytuacja przedstawiona w podrozdziale zatytułowanym „Strach nienormalny” mówiący o kobiecie zaproszonej na podróż samolotem dookoła świata, która zaczęła wycinać z gazet informacje na temat katastrof lotniczych i wyobrażała sobie, że samolot, którym leci spada, przez co wzbudzała w sobie nieistniejący wcześniej lęk. Fragment ten podsumowany został zdaniem: „Gdyby trwała przy tych wyobrażeniach, mogłaby przyciągnąć to, czego najbardziej się bała”. Dlaczego? Z jakiego niby powodu przestraszona osoba na pokładzie miałaby spowodować katastrofę? Zrozumiałabym to, gdyby ta pani była pilotem samolotu, bo wtedy jej strach mógłby wpłynąć na podejmowane przez nią decyzje i doprowadzić do popełnienia błędu, ale jako pasażer? Czy w tej sytuacji praktycznie każdy samolot nie powinien spadać, bo przecież w większości przypadków znajdzie się w samolocie przynajmniej jedna osoba, która boi się latać?
 
„Wielu ludzi ma szczególną chorobliwą skłonność do potępiania siebie, a zarazem użalania się nad sobą.”
 
Zdaję sobie sprawę, że jak do tej pory ta recenzja jest głównie moim narzekaniem na tę książkę, ale znalazłam w niej też kilka fragmentów, które rzeczywiście mnie zaciekawiły, miały sens i ratowały trochę ten poradnik. „Świadomy umysł jest w stanie podjąć decyzję na podstawie znanych mu faktów. Podświadomość jednak intuicyjnie zdała sobie sprawę z problemów tej firmy i odpowiednio wpłynęła na decyzję Sandry F”-tak, jestem w stanie stwierdzić, że jest to prawda i się z tym zgodzić, bo często jest tak, że nie wyłapiemy świadomie jakiegoś elementu, ale zakoduje się on w naszej podświadomości i wpłynie na nasze późniejsze decyzje.
„Potęgę podświadomości” czyta się dosyć szybko, co jest spowodowane głównie jej budową: składa się z dosyć krótkich rozdziałów, które dodatkowo podzielone są na podrozdziały, a ponad to na końcu każdego rozdziału znajduje się jeszcze „podsumowanie”, które zawiera w sobie wszystkie najważniejsze myśli i założenia z danego fragmentu.
 
Podsumowując: Bardzo dziękuję wszystkim, którzy dobrnęli do końca tej bardzo długiej recenzji/analizy bez względu na to, czy zgadzacie się z moją opinią na temat tego poradnika, czy nie. Jeśli jeszcze go nie czytaliście, to raczej nie będzie dla was zaskoczeniem, że ja wam go nie polecę. Według mnie byłaby to strata czasu, pieniędzy i nerwów.
Jeśli przeczytaliście książkę podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami na jej temat w komentarzu- bardzo chętnie podyskutuję.
 
Ocena:
2/10

wtorek, 25 stycznia 2022

„Kolekcjonerka” – Marta Motyl

 
„Mogłabym rozłożyć leżak w tym ogrodzie kolorów, wyciągnąć swoje ciało i chłonąć rozkosz. A później zasnąć. I niech nikt mnie nie wygania z tego edenu.”
 
To musiało się w końcu zdarzyć i bardzo cieszę się, że właśnie pod tą postacią…
Pierwszy erotyk na moim blogu! I to nie byle jaki, bo zamiast klasycznego romansu damsko-męskiego mamy damsko-damski, więc zdecydowanie nie mogłam przejść obok tej lektury obojętnie. Mowa tutaj o książce „Kolekcjonerka” autorstwa Marty Motyl.
 

Opis wydawcy:
„Wyrafinowanie czy wyuzdanie? Na pewno zmysłowość malowana słowem. Daj się przekonać Marcie Motyl!
Magda nazywa siebie gejszą, zostaje płatną kochanką Mecenaski. Pod podszewką erotycznej relacji kryją się niejednoznaczne motywy i niejeden sekret. Zanurz się w buzujących nastrojami zwierzeniach bohaterki i dopieść zmysły lekturą!”
 
Mój opis:
Głównym narzędziem pracy Magdy jest ciało- zarabia na życie jako modelka oraz prostytutka.
Jej dzieciństwo niebyło łatwe i odcisnęło na niej ogromne piętno, więc dziewczyna odcięła się od wszelkich relacji, w których mogłaby zostać skrzywdzona i chce czerpać z życia wyłącznie przyjemność.
Pewnego dnia, za sprawą internetowego ogłoszenia, poznaje Mecenaskę, która zostaje jej kochanką i sponsorką. Od tego czasu życie Magdy zaczyna powoli przetaczać się na nowe tory…
 
„Kolekcjonerka” jest jednym z bardzo niewielu erotyków dostępnych na rynku wydawniczym opisujących romans lesbijski, a już na pewno jest taką perełką jeśli chodzi o literaturę polską. Związki jednopłciowe w dalszym ciągu stanowią dość duży temat tabu, a już zwłaszcza seks w takich związkach (głównie damsko-damskich), na temat którego funkcjonuje bardzo wiele mitów.
Główną bohaterką książki Marty Motyl jest biseksualna Magda, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja. Poznajemy ją w momencie gdy chce ona zakończyć relację ze swoim dotychczasowym sponsorem i spróbować nowej, na tych samych zasadach, tylko że z kobietą. Wykorzystuje ona w tym celu portal internetowy, na którym znajduje ogłoszenie zamieszczone przez Mecenaskę.
Warto wspomnieć tutaj o dość ciekawym zabiegu zastosowanym przez autorkę, czyli o braku imion. Jedyną postacią w „Kolekcjonerce”, której imię znamy jest główna bohaterka, a w przypadku wszystkich innych posługujemy się ksywkami. W ten sposób kochanka Magdy nazywana jest Mecenaską, ponieważ pracuje jako prawnik (nie przepadam z żeńskimi wersjami nazw zawodów, sorki); jedna z jej koleżanek Rudą lub Lisicą ze względu na kolor włosów; a narzeczona jej brata Niunią (to przezwisko mnie chyba najbardziej drażniło i nawet nie wiem skąd miałoby pochodzić).
 
„Dziewczyny, które chcąc- albo nie chcąc- poddawały się atakom, przypominały mi kwiaty. Takie sypane na procesji. Takie, które nie są same dla siebie, a ludzie po nich depczą.”
 
Już sama szata graficzna książki ma przywodzić na myśl zmysłowość zawartej w środku lektury. Okładka, dzięki zastosowaniu czerni i bieli nie jest wulgarna, a elegancka i tajemnicza, i już samo zamieszczone na niej zdjęcie ma pobudzać wyobraźnię czytelnika.
Po otwarciu książki, już od pierwszych stron dostajemy równie zmysłowe, namiętne i bardzo plastyczne opisy scen łóżkowych, które przedstawione są z dużą dokładnością. Nie jest to przedstawione w sposób, który mógłby wzbudzać u czytelnika poczucie zażenowania, a wręcz przeciwnie- autorka ma ogromny talent do bardzo sugestywnego malowania słowem i wszystkie (a już na pewno większość) sceny erotyczne czytałam z przyjemnością i zaciekawieniem.
 
Mimo tego, że sceny seksu są tu bardzo ważne i stanowią główną część tej powieści to nie zostajemy zamknięci na wszystkie inne aspekty życia bohaterów. O Magdzie wiemy, że jest kobietą, która lubi seks i że stanowi on dla niej nie tylko przyjemność, ale też źródło utrzymania, a ponad do dowiadujemy się o niej wiele innych rzeczy. Wiemy, że kocha ona sztukę i że studiowała w tym kierunku, poznajemy jej sytuację rodzinną i jej problemy. Podobnie wygląda sytuacja z postacią Mecenaski: czytelnik ma okazje dowiedzieć się jak to się stało, że znalazła się w miejscu, w którym jest obecnie  oraz co uwarunkowało jej życie, aby dokonywała takich, a nie innych wyborów. Nie są to postacie jednowymiarowe, które posiadają tylko i wyłącznie ciała, ale mają też umysły, problemy i doświadczenia, które na nie wpływają.
Jedyną rzeczą (poza ksywką „Niunia”), co do której mam problem w tej książce jest zakończenie. Nie uważam, żeby było ono złe, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie chcę pisać dokładnie o co mi chodzi, bo mógłby być to spoiler, ale wydaje mi się, że osoby, które przeczytały już tę książkę mogą się domyślać. Jak dla mnie było ono trochę za dużym wyjściem z konwencji. 
 
Podsumowując: Według mnie „Kolekcjonerka” Marty Motyl jest książką, która zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jeśli jesteś osobą z otwartym umysłem i szukającą niebanalnego erotyka to ta książka może okazać się czymś dla ciebie.
 
Ocena:
7/10

sobota, 15 stycznia 2022

„Sprawa nerwowej żałobniczki”- Erle Stanley Gardner

 
Cieniutki, kieszonkowy kryminał, który znalazłam kiedyś na jakimś pchlim targu i zapłaciłam za niego symboliczne 3 złote. Moje pierwsze podejście do powieści Gardnera pod postacią (jak dowiedziałam się już po przeczytaniu od osób, które czytały go trochę więcej) jego prawdopodobnie najsłabszej książki, czyli „Sprawy nerwowej żałobniczki”.
 
Opis wydawcy:
„W fotelu siedział w groteskowej pozie martwy Arthur B. Cushing. Czerwona strużka, która wyciekła z czarnego okrągłego otworu, utworzyła złowrogą plamę na jego jedwabnej koszuli. Krople czerwieni poplamiły podłogę. Na podłodze leżał okrągły, lśniący przedmiot odbijający światło. Otwarta puderniczka z rozbitym lusterkiem, z której wysypał się puder tuż u stóp martwego mężczyzny. Belle Adrian rozpoznała puderniczkę, nie patrząc nawet na napis wygrawerowany na złotym wieczku. To był prezent urodzinowy dla Carlotty od Arthura Cushinga.”
 
Mój opis:
Malownicza sceneria zimowego kurortu: góry, rozległe jezioro… dźwięki wystrzału i tłuczonego szkła przeszywający ciszę. W takich okolicznościach przyrody spędza urlop adwokat Perry Mason, ale jego odpoczynek kończy się, gdy przed jego drzwiami staje Belle Adrian, która prosi go o pomoc. Roztrzęsiona kobieta twierdzi, że jej córka zostanie oskarżona o zamordowanie miejscowego casanovy- Arthura Cushinga. Matka zdążyła jednak sama narobić sporo głupot przed powiadomieniem adwokata.
Kto i dlaczego w rzeczywistości zamordował bogatego podrywacza?
 
„Sprawa nerwowej żałobniczki” to jedna z wielu powieści Erla Stanley’a Gardnera połączonych ze sobą postacią adwokata Perry’ego Masona, ale dla mnie, jak już wspominałam we wstępie, jest to pierwsza książka tego autora i muszę przyznać, że trochę mnie zawiodła. Wiem, że jest to powieść z 1951 roku i od tego czasu styl pisania kryminałów zdążył się bardzo zmienić, ale zdążyłam już przeczytać sporo „klasycznych” kryminałów oraz powieści detektywistycznych, które podobały mi się o wiele bardziej.
Tym, co najbardziej zaskoczyło mnie w tej książce i jednocześnie było głównym aspektem, który wpłynął na moją, dość negatywną, opinię na jej temat jest fakt, że co najmniej połowa akcji toczy się na sali sądowej. Ja osobiście zdecydowanie wolę bardziej dynamiczną formę prowadzenia fabuły: w terenie, szukając poszlak i dowodów; a nie wymianę pytań i argumentów między oskarżycielem (Darwin Hale) i obrońcą.
Na pewno „Sprawie nerwowej żałobniczki” nie można zarzucić przewidywalności. Może i nie jest to książka pełna niesamowitych i nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale samo jej zakończenie było dla mnie bardzo zaskakujące.
Powieść tę czyta się bardzo szybko, głównie za sprawą jej bardzo zwięzłej formy. Liczy sobie ona zaledwie trochę ponad 150 stron i bez większego problemu można ją przeczytać w ciągu kilku godzin. Nowe wątki w rozpatrywanej sprawie kryminalnej pojawiają się bardzo szybko i w bardzo dużych ilościach, co z jednej strony sprawia, że praktycznie nie da się oderwać od lektury, ale też trzeba cały czas czytać bardzo uważnie żeby nie zgubić jakiejś drobnej informacji, która może okazać się kluczowa dla rozwiązania zagadki.
Dość przydatnym elementem zawartym w tej książce był dla mnie spis bohaterów oraz ich krótki opis umieszczony za jednej z pierwszych stron. Postaci przewija się tu bardzo wiele: niektóre są istotne dla przebiegu akcji, a inne są bohaterami epizodycznymi pojawiającymi się tylko przez chwilę i niemającymi większego wpływu na rozwój sytuacji, i dzięki tej rozpisce można szybko sprawdzić kim jest dana osoba oraz jakie są jej główne cechy.
Skoro już jestem przy bohaterach tej powieści, to chciałabym jeszcze wspomnieć o kolejnej rzeczy, której brakowało mi na kartach „Sprawy nerwowej żałobniczki”, czyli rysu psychologicznego bohaterów. Wydaje mi się, że jest to dosyć ważna część powieści kryminalnych, dzięki której mamy możliwość zajrzeć trochę bardziej w psychikę bohaterów i poznać motywy ich działań, a tutaj kwestia ta została potraktowana trochę po macoszemu.

Podsumowując: powieść nie jest tragiczna, ale też daleko jest jej do miana wybitnej. Czyta się ją bardzo szybko, ale jest mnóstwo lepszych książek, więc czy warto marnować na nią nawet te kilka godzin?

Ocena:
5/10
 
Dajcie znać w komentarzach, czy czytaliście już tę lub inne książki Gardnera? Jeśli czytaliście inne: co o nich sądzicie? Może rzeczywiście trafiłam na słabszą książkę tego autora i nie warto się zrażać, tylko próbować dalej?

środa, 5 stycznia 2022

„Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko”- Alan Bradley

 „I to wszystko. I zawsze tak samo, od narodzin po śmierć! Bez mrugnięcia powieką, bez choćby zająknięcia odsyła się jedyną kobietę na miejscu zbrodni do kuchni, żeby przypilnowała wrzątku. Żeby się zakrzątnęła! Zorganizowała! Za kogo on mnie bierze? Za pastucha?”

 Historia kryminalna równie niesamowita, jak okładka, w którą jest opatrzona, czyli „Zatrute ciasteczko” autorstwa Alana Bradley’a. Powieść ta jest pierwszą częścią cyklu o przygodach Flawii de Luce- jedenastoletniej chemiczki oraz detektywa.
 
Opis wydawcy:
„Ciemność panująca w szafie miała barwę skrzepniętej krwi. Wrzuciły mnie do środka i zamknęły drzwi na klucz. Oddychałam ciężko przez nos, próbując rozpaczliwie zachować spokój. Przy każdym wdechu liczyłam do dziesięciu, a przy wolnym wydechu do ośmiu. Na szczęście pakując mi knebel do ust, zostawiły odkryte nozdrza. Mogłam swobodnie wciągać do płuc stęchłe, wilgotne powietrze.
Wpychałam paznokcie pod jedwabny szal, którym skrępowały mi ręce na plecach. Ponieważ jednak zawsze obgryzałam paznokcie do krwi, więc niewiele mi z tego przyszło. Chwała Bogu, że kiedy mnie krępowały splotłam mocno palce! Odpychając je u nasady, mogłam rozepchnąć dłonie ściśnięte ciasnym węzłem.”
„Jest początek leniwego lata w sennej angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. W wielkim domu Buckshaw ambitna młoda odkrywczyni Flawia de Luce przeprowadza eksperymenty chemiczne w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Pracuje nad truciznami, gdy pewnego ranka na grządce z ogórkami odkrywa trupa. Zostawiając probówki i palniki Bunsena, postanawia rozwiązać osobiście kryminalną zagadkę, ku utrapieniu miejscowej policji. Ale czy można ją winić? Czy jedenastoletnie cudowne dziecko ma inny wybór? Tym bardziej, że zostawione jest samo sobie i zmaga się z jawną wrogością sióstr i obojętnością owdowiałego ojca, którego całym światem jest kolekcja znaczków.”
 
Mój opis:
Flawia de Luce to bardzo inteligentna jedenastoletnia dziewczynka, która mieszka razem z ojcem, dwoma starszymi siostrami- Ofelią i Dafne oraz ogrodnikiem i przyjacielem domu- Doggerem w wielkim dworze Buckshaw  w angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. Największą pasją Flawii jest chemia, a zwłaszcza trucizny.
Pewnego ranka dziewczynka znajduje w grządce z ogórkami mężczyznę, który mówi do niej słowo „Vale!” po czym umiera. Flawia rozpoznaje w trupie człowieka, który w noc poprzedzającą zdarzenie kłócił się z jej ojcem. Postanawia zawiadomić policję, ale zaczyna też prowadzić własne śledztwo w tej sprawie. Czy mordercą może być ktoś z jej najbliższego otoczenia?
 
„Czasem chwytanie ulatującej myśli przypomina ściganie ptaka, który wpadł do pokoju. Człowiek się skrada na paluszkach, wyciąga rękę... i fruuu! Ptaszka nie ma, umknął w ostatniej chwili, machając skrzydełkami...”
 
Alan Bradley przenosi nas swoją powieścią do niesamowitego i tajemniczego świata XX wiecznej Anglii, do niewielkiej wioski, w której wszyscy się znają, i w której nagle dochodzi do tajemniczego morderstwa. Książka zachwyca niewątpliwym klimatem oraz rozbudowaną i wciągającą fabułą. Akcja toczy się bardzo szybko, dzięki czemu „Zatrute ciasteczko” nie ma nawet chwili, żeby znudzić czytelnika.
Historia kryminalna, która jest głównym wątkiem tej książki jest naprawdę wspaniała i nieprzewidywalna. Razem z główną bohaterką (która stale jest o jeden krok przed policją) cały czas poznajemy różne wątki, które doprowadzają nas do nierozwiązanej sprawy z przeszłości jej ojca. Dowiadujemy się o aferze z jego szkolnych czasów, która stała się przyczyną samobójczej śmierci jego ulubionego nauczyciela, ale też tego, że nie wszystko jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Czytając „Zatrute ciasteczko” niczego nie możemy być pewni.
Oprócz doskonale zaplanowanej, mrocznej zbrodni dostajemy tutaj także dawkę niesamowitego humoru, który dodaje tej książce takiego dziecięcego, ale w żadnym wypadku nie infantylnego, klimatu. Humor ten wynika z faktu, że główna bohaterka jest dzieckiem, które lubi płatać psikusy pastwiącym się nad nią starszym siostrom oraz pojawiają się w jej głowie skojarzania, o które ciężko wśród osób dorosłych. W humorze Flawii widać także jej inteligencję, zwłaszcza w jej umiejętności posługiwania się ironią.
Skupię się jeszcze przez jakiś czas na Flawii (jakbym już do tej pory tego nie robiła), która jest nie tylko główną bohaterką, ale też narratorką powieści. O tym, że jest mądra i zabawna już wiemy, ale jest ona także bardzo samotna. Dziewczynka jest półsierotą- jej matka umarła, a Flawia nawet nie miała okazji jej poznać, co jest jedną z docinek, które stosują na niej jej siostry twierdząc, że nie powinna ona mieć prawa nazywać się córką Harriet skoro nawet jej nie znała. Trzema córkami zajmuje się wiecznie zamknięty w swoim gabinecie ojciec, który zdaje się poświęcać dużo więcej czasu swojej kolekcji znaczków pocztowych, niż dzieciom. Jedynym przyjacielem Flawii jest ogrodnik- Dogger.
Przez sytuację w jakiej się znalazła zdała sobie sprawę, że może liczyć tylko na siebie, dlatego też musiała ona dosyć szybko dorosnąć, a my, jako czytelnicy, możemy czasem zapomnieć, że głównym bohaterem książki jest jedenastolatka.
 
„Oprócz posiadania duszy, parzenie herbaty jest jedyną rzeczą, jaka różni nas od małp naczelnych.”
 
Nie ukrywam, że tym co przyciągnęło mnie do tej książki w pierwszej kolejności była niesamowicie piękna okładka opatrzona ilustracją Iacopo Bruno. Obok takiej piękności po prostu nie da się przejść obojętnie. Grafika z okładki przypomina mi bardzo grę „Don’t Starve” (kto zna tę grę i ma podobne wrażenie może mi napisać o tym w komentarzu), ale też film „Rodzina Addamsów” ze względu na umieszczony tam wizerunek Flawii, która jest bardzo podobna do Wednesday Addams.
 
Podsumowując: „Zatrute ciasteczko” to lektura, którą czyta się bardzo szybko i przyjemnie przede wszystkim ze względu na zawarty w niej wątek kryminalny, który jest niebanalny i nieprzewidywalny, ale też z powodu naprawdę uroczej i ciekawej głównej postaci. Pomimo tego, że bohaterka książki jest dzieckiem nie uważam, żeby była to książka wyłącznie dla dzieci. Moim zdaniem zarówno młody czytelnik, jak i ten dojrzalszy znajdą w tej książce coś dla siebie.

 Ocena:
9/10

sobota, 1 stycznia 2022

Noworoczny Tag Książkowy

Witam Was bardzo serdecznie w pierwszym poście na moim blogu w 2022 roku, a jednocześnie w pierwszym poście po mojej bardzo długiej nieobecności. Trochę się u mnie działo ostatnio i moja motywacja do publikowania trochę na tym ucierpiała, ale teraz mam nadzieję wrócić i działać. 
Już niedługo pojawią się nowe recenzje, ale na dobry początek postanowiłam postawić na coś lżejszego, czyli Noworoczny Tag Książkowy- takie moje małe postanowienia noworoczne.

1. Autor, z którym chciałabym rozpocząć przygodę w nowym roku

Mój wybór pada tu na Franciszka M. Piątkowskiego, czyli autora książek zanurzonych w klimacie mitologii słowiańskiej, którego razem z moim chłopakiem odkryliśmy i poznaliśmy na ostatnich Krakowskich Targach Książki. Mam wrażenie, że książki tego autora mogą mi bardzo przypaść do gustu i pokładam w nich dość spore nadzieje.

2. Książka, którą chciałabym przeczytać

W tym miejscu znajdzie się książka "Skóra motyla" Siergieja Kuznicowa- rosyjski thriller psychologiczny, który kupiłam sobie w czasie wakacji, przeczytałam około 50 stron, a później z jakiegoś powodu odłożyłam na bok, pomimo tego, że całkiem mi się spodobała (poza okładką, która jest absolutnie paskudna). 

3. Klasyk, który chciałabym przeczytać
Kończę właśnie czytać "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa. Oprócz tego w tym roku w planach mam jeszcze przeczytanie "Hrabi Monte Christo" i być może kilka innych, ale to się jeszcze okaże.


4. Książka, którą chciałabym przeczytać po raz kolejny
Nie książka, a książki, ponieważ chciałabym odświeżyć sobie serię "Dary Anioła" Cassandry Clare. Czytałam te książki będąc w podstawówce i gimnazjum, i ostatnio przypomniałam sobie o nich za sprawą serialu, który w końcu obejrzałam oraz mojej przyjaciółki, która zaczęła je czytać pod koniec zeszłego roku.

5. Książka, którą mam od długiego czasu i chciałabym przeczytać
Ciężko było mi wybrać jedną taką książkę, ponieważ mam takich na pułkach dość dużo, ale ostatecznie zdecydowałam się na "Siedmiu mężów Evelyn Hugo", ponieważ kilka osób polecało mi tę lekturę i mam ochotę ją w końcu sprawdzić. 

6. Wielka książka, którą chciałabym przeczytać

Tutaj chyba zdecyduję się na dość pokaźną cegiełkę jaką jest "Wzgórze Psów" Jakuba Żulczyka, ale przeczytanie jej będzie ode mnie wymagało raczej dłuższego pobytu w domu rodzinnym, bo tam się ona znajduje, a raczej nie chce mi się transportować jej do Krakowa. 

7. Autor, którego już czytałam i chciałabym przeczytać więcej
Stephen King- bardzo lubię książki tego autora, a wydał ich na tyle dużo, że mam jeszcze trochę do przeczytania.

8. Książka, którą dostałam na święta i chciałabym przeczytać
W tym roku jakoś tak wyszło, że nie dostałam na święta żadnej książki i może dobrze, bo i tak mam ogromne czytelnicze zaległości. 

9. Seria, którą chciałabym przeczytać (od początku do końca)
Jest takich kilka, ale tą, na której najbardziej mi zależy jest cykl "Pieśni lodu i ognia" Georga R.R. Martina głównie ze względu na to, że chcę w końcu obejrzeć "Grę o tron", a nie lubię oglądać ekranizacji bez wcześniejszego przeczytania książki/książek.

10. Seria, którą chciałabym dokończyć (już zaczęta)
Na pewno chciałabym dokończyć serię "Flawia de Luce" Alana Bradley'a. Jak do tej pory przeczytałam tylko pierwszą część tego cyklu, ale na półce mam też dwie kolejne i mam nadzieję, że będą równie urocze (recenzja "Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko" pojawi się już niedługo na blogu).

Wygląda na to, że jeśli chodzi o ten pierwszy post w 2022 roku i pierwszy post po reaktywacji bloga to to już by było na tyle. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca i zostaniecie tu ze mną da dłużej, bo mam zamiar od teraz publikować w miarę regularnie.
Chciałabym także życzyć Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku i żeby wszystkie Wasze postanowienia (jeśli takie posiadacie) zostały zrealizowane. 

Trzymajcie się ciepło i do następnego!