„I to wszystko. I zawsze tak samo, od narodzin po śmierć! Bez mrugnięcia powieką, bez choćby zająknięcia odsyła się jedyną kobietę na miejscu zbrodni do kuchni, żeby przypilnowała wrzątku. Żeby się zakrzątnęła! Zorganizowała! Za kogo on mnie bierze? Za pastucha?”
„Ciemność panująca w szafie miała barwę skrzepniętej
krwi. Wrzuciły mnie do środka i zamknęły drzwi na klucz. Oddychałam ciężko
przez nos, próbując rozpaczliwie zachować spokój. Przy każdym wdechu liczyłam
do dziesięciu, a przy wolnym wydechu do ośmiu. Na szczęście pakując mi knebel
do ust, zostawiły odkryte nozdrza. Mogłam swobodnie wciągać do płuc stęchłe,
wilgotne powietrze.
Wpychałam paznokcie pod jedwabny szal, którym skrępowały
mi ręce na plecach. Ponieważ jednak zawsze obgryzałam paznokcie do krwi, więc
niewiele mi z tego przyszło. Chwała Bogu, że kiedy mnie krępowały splotłam
mocno palce! Odpychając je u nasady, mogłam rozepchnąć dłonie ściśnięte ciasnym
węzłem.”
„Jest początek leniwego lata w sennej angielskiej wiosce
Bishop’s Lacey. W wielkim domu Buckshaw ambitna młoda odkrywczyni Flawia de
Luce przeprowadza eksperymenty chemiczne w laboratorium odziedziczonym po
ekscentrycznym wuju. Pracuje nad truciznami, gdy pewnego ranka na grządce z
ogórkami odkrywa trupa. Zostawiając probówki i palniki Bunsena, postanawia
rozwiązać osobiście kryminalną zagadkę, ku utrapieniu miejscowej policji. Ale
czy można ją winić? Czy jedenastoletnie cudowne dziecko ma inny wybór? Tym
bardziej, że zostawione jest samo sobie i zmaga się z jawną wrogością sióstr i
obojętnością owdowiałego ojca, którego całym światem jest kolekcja znaczków.”
Mój opis:
Flawia de Luce to bardzo inteligentna jedenastoletnia
dziewczynka, która mieszka razem z ojcem, dwoma starszymi siostrami- Ofelią i
Dafne oraz ogrodnikiem i przyjacielem domu- Doggerem w wielkim dworze
Buckshaw w angielskiej wiosce Bishop’s
Lacey. Największą pasją Flawii jest chemia, a zwłaszcza trucizny.
Pewnego ranka dziewczynka znajduje w grządce z ogórkami
mężczyznę, który mówi do niej słowo „Vale!” po czym umiera. Flawia rozpoznaje w
trupie człowieka, który w noc poprzedzającą zdarzenie kłócił się z jej ojcem.
Postanawia zawiadomić policję, ale zaczyna też prowadzić własne śledztwo w tej
sprawie. Czy mordercą może być ktoś z jej najbliższego otoczenia?
„Czasem chwytanie ulatującej myśli
przypomina ściganie ptaka, który wpadł do pokoju. Człowiek się skrada na
paluszkach, wyciąga rękę... i fruuu! Ptaszka nie ma, umknął w ostatniej chwili,
machając skrzydełkami...”
Alan Bradley przenosi nas swoją powieścią do
niesamowitego i tajemniczego świata XX wiecznej Anglii, do niewielkiej wioski,
w której wszyscy się znają, i w której nagle dochodzi do tajemniczego
morderstwa. Książka zachwyca niewątpliwym klimatem oraz rozbudowaną i
wciągającą fabułą. Akcja toczy się bardzo szybko, dzięki czemu „Zatrute
ciasteczko” nie ma nawet chwili, żeby znudzić czytelnika.
Historia kryminalna, która jest głównym wątkiem tej
książki jest naprawdę wspaniała i nieprzewidywalna. Razem z główną bohaterką
(która stale jest o jeden krok przed policją) cały czas poznajemy różne wątki,
które doprowadzają nas do nierozwiązanej sprawy z przeszłości jej ojca.
Dowiadujemy się o aferze z jego szkolnych czasów, która stała się przyczyną
samobójczej śmierci jego ulubionego nauczyciela, ale też tego, że nie wszystko
jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Czytając „Zatrute
ciasteczko” niczego nie możemy być pewni.
Oprócz doskonale zaplanowanej, mrocznej zbrodni dostajemy
tutaj także dawkę niesamowitego humoru, który dodaje tej książce takiego
dziecięcego, ale w żadnym wypadku nie infantylnego, klimatu. Humor ten wynika z
faktu, że główna bohaterka jest dzieckiem, które lubi płatać psikusy pastwiącym
się nad nią starszym siostrom oraz pojawiają się w jej głowie skojarzania, o
które ciężko wśród osób dorosłych. W humorze Flawii widać także jej
inteligencję, zwłaszcza w jej umiejętności posługiwania się ironią.
Skupię się jeszcze przez jakiś czas na Flawii (jakbym już
do tej pory tego nie robiła), która jest nie tylko główną bohaterką, ale też
narratorką powieści. O tym, że jest mądra i zabawna już wiemy, ale jest ona
także bardzo samotna. Dziewczynka jest półsierotą- jej matka umarła, a Flawia
nawet nie miała okazji jej poznać, co jest jedną z docinek, które stosują na
niej jej siostry twierdząc, że nie powinna ona mieć prawa nazywać się córką
Harriet skoro nawet jej nie znała. Trzema córkami zajmuje się wiecznie
zamknięty w swoim gabinecie ojciec, który zdaje się poświęcać dużo więcej czasu
swojej kolekcji znaczków pocztowych, niż dzieciom. Jedynym przyjacielem Flawii
jest ogrodnik- Dogger.
Przez sytuację w jakiej się znalazła zdała sobie sprawę,
że może liczyć tylko na siebie, dlatego też musiała ona dosyć szybko dorosnąć,
a my, jako czytelnicy, możemy czasem zapomnieć, że głównym bohaterem książki
jest jedenastolatka.
„Oprócz posiadania duszy, parzenie herbaty
jest jedyną rzeczą, jaka różni nas od małp naczelnych.”
Nie ukrywam, że tym co przyciągnęło mnie do tej książki w
pierwszej kolejności była niesamowicie piękna okładka opatrzona ilustracją
Iacopo Bruno. Obok takiej piękności po prostu nie da się przejść obojętnie.
Grafika z okładki przypomina mi bardzo grę „Don’t Starve” (kto zna tę grę i ma
podobne wrażenie może mi napisać o tym w komentarzu), ale też film „Rodzina
Addamsów” ze względu na umieszczony tam wizerunek Flawii, która jest bardzo
podobna do Wednesday Addams.
Podsumowując: „Zatrute ciasteczko” to lektura, którą
czyta się bardzo szybko i przyjemnie przede wszystkim ze względu na zawarty w
niej wątek kryminalny, który jest niebanalny i nieprzewidywalny, ale też z
powodu naprawdę uroczej i ciekawej głównej postaci. Pomimo tego, że bohaterka
książki jest dzieckiem nie uważam, żeby była to książka wyłącznie dla dzieci.
Moim zdaniem zarówno młody czytelnik, jak i ten dojrzalszy znajdą w tej książce
coś dla siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz