niedziela, 6 marca 2022

„Truskawkowe pola”- Jordi Sierra i Fabra

 „Nic nie dzieje się naprawdę, nic nie jest ważne. Truskawkowe pola, na zawsze.”
~The Beatles „Strawberry Fields Forever”

Ta książka czekała na mnie na biblioteczce dobrych parę lat, bo zakupiłam ją na Warszawskich Targach Książki w 2016 roku i zastanawiam się jak to możliwe, że miałam pod swoim nosem tak niesamowicie dobrą książkę młodzieżową i dopiero teraz po nią sięgnęłam. Mowa o „Truskawkowych polach” napisanych przez Jordi Sierra i Fabra. 

Opis wydawcy:
„Życie jest niczym wielka szachownica i wszystko zależy od tego, jak rozstawimy nasze figury.
Luciana zrobiła fałszywy ruch i jej partia zbliża się do końca…
Czy dzięki desperackiej pomocy przyjaciół będzie mogła grać dalej?”

Mój opis:
Piątkowy wieczór, grupa przyjaciół wybiera się na dyskotekę. Wszyscy są młodzi, chcą się bawić, przeżywać i próbować nowych rzeczy, i właśnie jedna z takich „rzeczy” mogła kosztować Lucianę bardzo wiele.
Dziewczyna trafiła nad ranem do szpitala. Zapadła w śpiączkę w skutek uderzenia gorąca po zażyciu nieznanej substancji. Dropsy, eva, metylenodioksyetyloamfetamina- dopalacz, przez który musi ona teraz walczyć o życie i grać w szachy ze śmiercią. Cała nadzieja w sile dziewczyny oraz w pomocy jej przyjaciół, który walczą u jej boku.

Czas trwania akcji „Truskawkowych pól” to zaledwie jeden dzień, który wywraca życie wszystkich jej bohaterów o 180 stopni. Kolejne rozdziały tej książki to godziny, w których odbywają się kolejne wydarzenia. Rozdziały są bardzo zazwyczaj bardzo krótkie, akcja rozwija się bardzo dynamicznie i czytelnik praktycznie nie jest w stanie oderwać się od lektury. Mi przeczytanie tej powieści zajęło tylko kilka godzin i robiłam to z wypiekami na twarzy. Cały czas zastanawiałam się, jak to się skończy i czy Luciana przeżyje. „Truskawkowe pola” dosłownie wciągają i nie wypuszczają aż do ostatniej strony i ostatniego zdania.
Mocną stroną tej książki jest z całą pewnością bardzo ciekawy sposób prowadzenia narracji, która przez większość czasu jest trzecioosobowa, ale zdarzają się też rozdziały prowadzone w pierwszej osobie z perspektywy Luciany. W kolejnych rozdziałach poznajemy działania, emocje i przemyślenia różnych bohaterów. Odkrywamy ich problemy i cierpienia, a w tle dzieje się znacznie więcej niż tylko tragedia dziewczyny w śpiączce.
„Truskawkowe pola” pokazują nam niebezpieczeństwa dzisiejszego świata, które są szczególnym zagrożeniem dla osób młodych, otwartych na nowe doznania, ufnych wobec ludzi. Możemy zobaczyć tu świat narkotyków i dopalaczy nie tylko z punktu widzenia osoby, która je wzięła, ale też dilera i innych ogniw w tym olbrzymim łańcuchu. Widzimy problem, jakim są zaburzenia odżywiania, ponieważ Loreto- jedna z najlepszych przyjaciółek Luciany cierpi na bulimię i boi się, że straci przyjaciółkę, a razem z nią całe wsparcie w walce z chorobą jakie ta jej dawała. Pojawia się tu także dziennikarz, chociaż może bardziej dziennikarska hiena, który wbrew jakiejkolwiek etyce zawodowej chce żerować na tragedii Luciany oraz jej rodziny, i mimo niezgody rodziców opublikować artykuł o dziewczynie niby po to, aby przestrzec inne młode osoby, ale tak naprawdę dla swoich własnych korzyści.
 
Ciekawym elementem są także nawiązania do piosenki zespołu The Beatles „Strawberry Fields Forever”, do której nawiązuje tytuł powieści oraz której fragment jest jej mottem. Strawberry Fields to nazwa sierocińca w Liverpoolu, w pobliżu którego mieszkał i wychowywał się John Lennon. Teren budynku otoczony był ogrodem, w którym młody Lennon bawił się z przyjaciółmi. W piosence, Strawberry Fields utożsamiane jest z miejscem ucieczki od problemów, miejscem bez bólu i cierpienia. Po wydaniu tej piosenki pojawiła się także nowa nazwa LSD- „truskawka”.
Zestawiając te wszystkie informacje ze sobą i łącząc je z treścią książki tworzy się niesamowita całość. Zwłaszcza gdy zwróci się uwagę głównie na rozdziały, w których narratorem jest Luciana. Ja osobiście jestem pod ogromnym wrażeniem.
 
Podsumowując: jest to lektura niesamowicie poruszająca, która powinna być obowiązkowa dla wszystkich, którzy kiedykolwiek chcieliby spróbować jakichś zabronionych substancji odurzających. Dotyka ona wielu bardzo ważnych tematów i zmusza do przemyśleń. Serdecznie ją polecam.
 
„Człowiek robi różne rzeczy, czasem ryzykuje. Właściwie na każdym kroku ryzykujemy. Całe życie jest ryzykiem. Nawet oddychając, możesz wchłonąć jakieś świństwo z powietrza.”
 
Ocena:
9/10

czwartek, 17 lutego 2022

„Cień anioła”- Iwona Czarkowska

„Może anioły przemykają się chyłkiem za naszymi plecami i gdybyśmy tylko potrafili się dostatecznie szybko odwrócić, moglibyśmy dostrzec je albo przynajmniej cień ich skrzydła?”
 
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się sięgać po naszą rodzimą literaturę, a tym razem mój wybór padł na „Cień anioła” autorstwa Iwony Czarkowskiej. Książka skradła moje serce już na samym początku, za sprawą miejsca akcji, ale czy utrzymało się to do końca?
 

Opis wydawcy:
„Karol Sobota na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym szczególnym- ma podobne problemy i zainteresowania jak tysiące współczesnych nastolatków. Wszystko zmienia się jednak pewnego dnia, gdy Karol na jednej z warszawskich ulic wpada na… anioły. A potem zdaje sobie sprawę, że aniołów jest dużo, dużo więcej.
Kim są i czego chcą od chłopaka? Kto jest kim? Kto kogo udaje? Kto jest dobry, a kto zły?
Widziałeś ich? Czy to możliwe, że byli przy nim każdego dnia? Że żyją wśród nas? I że… nie zawsze mają dobre intencje?”
 
Mój opis:
Szesnastoletni Karol mieszka w Warszawie razem z matką, która po śmierci jego ojca wyszła ponownie za mąż; ojczymem, z którym chłopak zdecydowanie nie ma dobrego kontaktu oraz młodszą siostrą nazywaną Karaluchem. Jego życie wygląda dosyć normalnie aż do momentu, gdy pewnego dnia zaczyna napotykać na swojej drodze ludzi, którym z pleców wyrastają skrzydła. Początkowo chłopak jest zdezorientowany i uważa, że jest to prawdopodobnie jakieś nowe telewizyjne reality show, ale im częściej ich widuje , tym mniej prawdopodobne się to wydaje.
W tym samym czasie do klasy Karola dołącza nowa, intrygująca dziewczyna- Magika, z którą chłopak zaczyna się zaprzyjaźniać czym wzbudza zazdrość u swojej dziewczyny.
Kim ją tajemnicze anioły i dlaczego to właśnie Karol je zauważa? Czy wszystkie są dobre, czy są też takie, które pragną jedynie siać zło i zamęt? Czym jest tytułowy Cień Anioła?
 
„Czarne anioły lęgną się w najciemniejszych zakamarkach waszych dusz. Pozwalacie im dojrzeć i wyjść na zewnątrz, gdy kłamiecie, kradniecie i zabijacie. Wtedy się pojawiają!”
 
Iwona Czarkowska
Z wykształcenia dziennikarka, z pasji pisarka. Pracowała jako redaktor i sekretarz w kilku redakcjach. Jest autorką/współautorką ponad osiemdziesięciu książek, z których większość skierowana jest do najmłodszych czytelników. Swoją pierwszą powieść dla dorosłych, czyli „Słomianą wdowę” opublikowała w 2019 roku. Pisze także książki podróżnicze oraz pracuje jako tłumacz.
 
Było już tyle różnych podejść do powieści o aniołach, że ciężko jest wymyślić coś ciekawego i nowatorskiego, a autorce „Cienia Anioła” się to udało, ale właśnie- wymyślić, bo z wykonaniem jest już zdecydowanie gorzej. Pomysł miał potencjał i mogło z tego wyjść coś naprawdę fajnego, ale chyba coś poszło nie tak.
Główną zaletą tej książki jest właśnie ta koncepcja aniołów, które znacząco różnią się od wyobrażeń większości ludzi: mają tylko jedno skrzydło, które może być w wielu różnych kolorach- białe, srebrne, siwe, czarne. Nie są to zupełnie nieskazitelne niebiańskie istoty, których zadaniem jest tyko pomoc ludziom, bo także mają swoje własne problemy i dolegliwości takie jak astma, reumatyzm czy alergie. Mogą też łapać przeziębienia i grypę, i pewnie nawet koronawirusa.
Jest to książka dla młodzieży, więc język jest bardzo prosty i przystępny, ale też niepozbawiony zwrotów potocznych, slangowych i wulgaryzmów. Autorka usilnie próbowała w swojej powieści możliwie jak najwierniej odwzorować język, którym posługują się nastolatkowie i nie wyszło jej to najgorzej, udało jej się uniknąć prześmiewczości, ale mam wrażenie, że momentami za bardzo szła w ilość zamiast jakości i niewiele brakowało, aby bohaterowie rzucali co drugie słowo kobietami lekkich obyczajów.
„Cień anioła” pełen jest dziwnych i bezsensownych rozwiązań, nagłych zmian koncepcji oraz błędów, które w jakiś sposób umknęły w korekcie, co trochę przeszkadzało w odbiorze.
Jak już wcześniej wspomniałam-  akcja książki rozgrywa się w Warszawie o czym autorka nie daje nam ani na chwilę zapomnieć przemycając co chwilę elementy z topografii tego miasta. Nie jestem pewna, czy jest to bardziej zaleta, czy wada tej powieści, ponieważ dla mnie- osoby która większość swojego życia spędziła w tych okolicach, odnajdywanie smaczków oraz wyobrażanie sobie bohaterów w znanych mi miejscach było czymś bardzo przyjemnym (np. to, że główny bohater jechał autobusem 171, czyli tym samym, którym ja jeździłam do liceum), ale mam wrażenie, że dla osób, które nie znają miasta wystarczająco dobrze może to być całkowicie obojętne, albo wręcz uciążliwe.
Moim głównym zastrzeżeniem co do powieści „Cień anioła” są jednak bohaterowie, którzy mieli potencjał, ale wyszli raczej nudni, papierowi i mało wiarygodni. Sam główny bohater jest niesamowicie łatwowierny, a jego zachowanie jest przez większość czasu skrajnie irytujące. Jego znajomi wcale nie są lepsi: jego najlepszego przyjaciela Wojtka możemy opisać jednym zdaniem, ponieważ dowiadujemy się o nim w sumie tylko tyle, że jest Mulatem, jego ojciec pochodzi z Afryki, porzucił chłopca oraz jego matkę, a Wojtek robi co w jego mocy aby go odnaleźć.
W całej tej powieści, szczerze mówiąc, jedynymi postaciami, które w tej książce nie działały mi na nerwy, a nawet udało mi się je polubić są dziadek głównego bohatera oraz para bezdomnych- pani Zofia i pan Edward, który zamieszkiwali opuszczoną kamienicę naprzeciwko domu Soboty.
 
„Tak naprawdę nie pilnujemy was przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pojawiamy się, gdy nas potrzebujecie. A poza pracą mamy własne życie.”
 
W książce, poza perypetiami głównego bohatera powiązanymi z faktem, że potrafi on dostrzegać anioły, poruszone jest także wiele bardzo ważnych tematów ze zwykłego, codziennego życia takie jak na przykład plotki, prześladowania, zawiść, bezdomność, alkoholizm, problemy rodzinne oraz wiele innych.  Uważam, że jest to dobre, aby mówić o tego typu tematach jak najwięcej, zwłaszcza w książkach dla młodzieży, ponieważ pozwala to młodym ludziom zdać sobie sprawę, że wcale nie muszą to być tematy bardzo im odległe i że tragedia może przydarzyć się w każdym, nawet na pozór najlepszym domu czy środowisku.  Może to także uwrażliwiać młodzież na problemy innych.
 
Podsumowując: mam co do tej książki bardzo mieszane uczucia. Ma ona zarówno wiele plusów, jak i minusów, ale w moim odczuciu minusy są przewarzające i raczej nie sięgnęłabym po „Cień anioła” ponownie. Sam pomył był ciekawy i powieść miała niewątpliwy potencjał, ale na tym się kończy. Zakończenie także pozostawia wiele do życzenia.
 
Ocena:
4/10

poniedziałek, 7 lutego 2022

„Nieposkromieni”- Meg Cabot

 
„Firmowy psychiatra, doktor Fiske, zawsze zachęcał Alarica do wyobrażenia sobie  najgorszego scenariusza. To zdrowe, twierdził doktor. Podobno pesymiści żyją dłużej niż optymiści.”

Książka, która jest kontynuacją cyklu romansów wampirycznych, ale dowiedziałam się o tym dopiero po jej zakończeniu. Nie czytałam pierwszej części i nie wiem w jaki sposób nie skapnęłam się, że „Nieposkromieni” to część druga, ale rzeczywiście tak było. Uprzedzam, że mogą pojawić się tu spoilery pierwszej części („Nienasyconych”), a ja nawet nie będę o tym wiedziała.
 

Opis wydawcy:
„Meena Harper ma talent. Tyle że nikt nie umie się na nim poznać. Teraz wyleciała z hukiem z telewizji. Ale nie ma tego złego, bo by na dobre nie wyszło: dostała nową pracę- została tajną bronią Gwardii Palatyńskiej, która zwalcza wampiry i demony. Kto jak kto, ale ona na pewno potrafi rozpoznać nieumarłego. I powiedzieć, kto i jak umrze.
A poza tym miała już do czynienia z wampirem- i to nie byle jakim, bo z samym władcą wampirów. Nawet przysięgli sobie miłość. Więc jak to pogodzić z faktem, że teraz ma go wytropić? I że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach na widok seksownego kolegi z pracy- prawdziwego supermana i superpogromcy wampirów…”
 
Mój opis:
Meena Harper nie ma łatwego życia- właśnie straciła pracę jako scenarzystka serialu telewizyjnego, ale jej specjalna umiejętność, która jest jednocześnie jej przekleństwem, zapewniła jej zatrudnienie w Gwardii Palatyńskiej. Teraz głównym zadaniem dziewczyny jest tropienie oraz likwidowanie wampirów… i wcale nie musi daleko szukać, bo zostaje zaatakowana przez swojego byłego chłopaka- Davida, który został przemieniony, a na ratunek przybywa jej Lucien Antonescu- Książę Ciemności, władca wampirów, a także (kolejny) był Meeny.
Ponadto w Nowym Jorku giną bez wieści turyści, a Gwardia obwinia o to wampiry. Jaki związek z zaginięciami ma przemienienie Davida? Kim jest ojciec Henrique Mauricio, który ma być nowym proboszczem w parafii przy siedzibie Gwardii Palatyńskiej, a który budzi wyjątkową niechęć Alarica- współpracownika Meeny?
 
Zacznijmy od tego, jak ta książka wygląda na pierwszy rzut oka, i delikatnie mówiąc, to jest masakra. Jest to jedna z brzydszych okładek, które mam na swojej półce, a na jej odwrocie nie jest lepiej. Mam tu na myśli opis fabuły książki, który zaserwował nam wydawca, a którego czytanie sprawiło mi niemal fizyczny ból. Zdania pojedyncze, które brzmią tak, jakby jedną myśl rozłożyć na trzy i zdania rozpoczynające się od spójników?! Coś tu jest chyba trochę nie tak.
Sama treść książki też nie do końca mnie przekonuje. Co prawda, jak wspominałam już na początku, czytając tę książkę nie wiedziałam, że jest to kontynuacja serii, ponieważ nie interesowałam się nią za bardzo i znalazła się u mnie dzięki stolikowi z „książkami z drugiej ręki” w moim liceum, i zapewne mam niepełny obraz fabuły. Może gdybym przeczytała wcześniej pierwszą część byłoby lepiej?
To, co w tej sytuacji można uznać za sporą zaletę tej książki to odnoszenie się do zdarzeń, które miały miejsce w poprzedniej części w taki sposób, że tworzy to spójną całość i daje efekt indywidualnej powieści. Na pewno będzie to przydatne dla osób, które „Nienasyconych” czytały już jakiś czas temu i nie pamiętają wszystkich wątków, ale chciałyby przeczytać „Nieposkromionych”.
Powieść Meg Cabot czyta się bardzo szybko głównie ze względu na to, że jest napisana prostym, przystępnym językiem charakterystycznym dla książek młodzieżowych. Akcja także toczy się dosyć szybko i dostajemy nawet kilka całkiem ciekawych i zaskakujących zwrotów, które jednak są według mnie dosyć płytkie i „na siłę”, żeby tylko przykuć uwagę czytelnika, który mógł się już wcześniej znudzić miłosnym trójkątem.
O samych miłosnych relacjach na kartach „Nieposkromionych” można by rozwodzić się dosyć długo: Meena jest ogromnie zakochana w Lucienie, z którym jednak nie może być ze względu na, chociażby, swoją pracę, a Lucien chce z kolei cały czas być blisko niej i ją chronić. Jest jeszcze współpracownik Meeny- Alaric Wulf, który chce chronić ją przed Lucienem. Oba te wątki miłosne są dosyć dziwne i „niezdrowe”, jak to zazwyczaj bywa w tego typu powieściach.
Samo zakończenie książki całkowicie rozwaliło system: to było najbardziej patetyczne zakończenie jakie kiedykolwiek czytałam w książce dla młodzieży. Wyglądało to trochę tak, jakby całą powieść była napisana jednym stylem, a scena finałowa jakimś zupełnie innym. Trochę jak oglądanie filmu, w którym cała scena bitwy, która powinna być najbardziej dynamiczna, odbywa się w Slow Motion.

Podsumowując: książka jest bardzo słaba zarówno pod względem wizualnym, jak i treści. Nie zachwyciła mnie, chociaż sam pomysł na nią mógł być dobry- jego realizacja to już inna kwestia.
 
Ocena:
4/10

środa, 2 lutego 2022

„Potęga podświadomości”- Joseph Murphy

 
„Zmień nawyki myślowe, a odmienisz swój los!”
 
Recenzja poradnika na temat tego, jak za pomocą własnego umysłu ułatwić sobie życie. Czy to w ogóle brzmi jak dobry pomysł?
Książkę „Potęga podświadomości” doktora Josepha Murphy pożyczył mi tata koleżanki mojej siostry w momencie, gdy dowiedział się, że studiuję psychologię. Bardzo lubię książki, które poruszają różnorakie zagadnienia z tej dziedziny i uwielbiam dowiadywać się nowych rzeczy w sferze funkcjonowania ludzkiego mózgu, ale to co ja tutaj przeczytałam… Zapraszam na recenzję.
 

Opis wydawcy:
„„Potęga podświadomości” to jeden z najlepszych i najskuteczniejszych poradników, jakie kiedykolwiek napisano. Ta książka pomogła milionom ludzi na całym świecie osiągnąć upragnione cele jedynie dzięki zmianie sposobu myślenia. Nowe wydanie uzupełniono komentarzami  z nigdy nie publikowanych praca Autora.
Rewolucyjne techniki doktora Murphy’ego opierają się na sprawdzonej zasadzie: Jeśli wierzysz w coś bez zastrzeżeń i możesz to zobrazować w swoim umyśle, usuniesz podświadome przeszkody, które powstrzymują cię przed osiągnięciem upragnionego celu, a twoja wiara stanie się rzeczywistością.
Ten niezwykły poradnik pomoże ci uwolnić umysł i przekaże praktyczne wskazówki, dzięki którym osiągniesz sukces, prestiż i dobrobyt, zdobędziesz przyjaciół, umocnisz szczęśliwe małżeństwo, pokonasz lęki, pozbędziesz się złych nawyków i nałogów.”
 
Joseph Murphy (1898-1981)
Irlandzki pisarz, doktor religioznawstwa i filozofii. Prekursor i krzewiciel pozytywnego myślenia. Autor wielu bestsellerowych poradników na temat wiary w niezwykłą moc umysłu i ducha.
 
„(...) w drodze do szczęścia nie napotkasz żadnych przeszkód, prócz tych, które sam wzniesiesz w myślach i w wyobraźni.”
 
„Potęga podświadomości” to jedno z największych nieporozumień jakie w życiu widziałam. Cieszę się, że nie kupiłam sobie tej książki sama, bo miałabym poczucie, że całkowicie zmarnowałam pieniądze, a tak to zmarnowałam tylko czas, który poświęciłam na czytanie.
Głównym założenie tej książki jest pokazanie ludziom jak duży wpływ na ich życie mają procesy podświadome i na tym etapie wszystko jest w porządku. Nie twierdzę, że jest to nieprawda, a wręcz przeciwnie: sama psychologia procesów poznawczych mówi o tym, że część naszego poznania pochodzi z podświadomości (bez udziału procesów świadomych) i mimo wielu prób prowadzenia badań nie jesteśmy w stanie ich naukowo określić i opisać. Ponad to słyszałam już wcześniej o technikach związanych z wizualizacją w stylu „jeśli jest ci zimno wyobraź sobie, że siedzisz przy ognisku albo jesteś na tropikalnej wyspie i zrobi ci się cieplej” i naprawdę uważam, że może mieć to sens, chociaż raczej nie z powodu samego wyobrażenia sobie uczucia ciepła co za prawdą zaprzestania myślenia o zimnie.
Jednym z elementów, które wyjątkowo drażniły mnie w tej książce było permanentne nazywanie pracy na podświadomości „modlitwą”, a samej podświadomości „Bogiem”. Zakładam, że fakt ten wynika z tego, że Joseph Murphy jest religio znawcą i gdyby była to książka mówiąca o religii to nie miałabym się do czego przyczepić, ale ma to być pozycja około naukowa (chociaż ja określiłabym ją bardziej jako paranaukową) więc zupełnie nie rozumiem po co mieszać w to religię.
Kolejną kwestią, która jest bardzo powiązana z „nawiązaniami” do religii jest to, że w moim odczuciu autor tej książki sam sobie przeczy umieszczając „Boga” we fragmencie: „Kilka razy dziennie wprawiała się w stan wyciszenia i powtarzała w myśli następujące postanowienie: Uwalniam J.R. i powierzam go opiece boskiej. Jestem wolna i on jest wolny. Moje słowa trafiają do nieskończonego umysłu, który je urzeczywistnia. Jest właśnie tak.”  Jak dla mnie, która od kilku lat interesuję się i zajmuję magią, jest to nic innego jak inkantacja, czyli po prostu zaklęcie. Występuje tutaj także „uwolnienie”, czyli klasyczny przykład odwoływania uroku zwłaszcza, że fragment ten dotyczy młodej kobiety, która była nękana telefonicznie przez mężczyznę, a po wymawianiu tej inkantacji on się od niej odczepił. Czy przypadkiem wiara katolicka nie zabrania praktykowania magii?
 
„Wybij sobie raz na zawsze z głowy, że wiek 65, 75 albo 85 lat jest równoznaczny z twoim albo cudzym końcem. Każdy, choćby najbardziej podeszły wiek może być początkiem wspaniałego, owocnego, aktywnego i nader twórczego okresu w życiu, który przyćmi wszystkie poprzednie.”
 
Ciągle kontynuując moje czepianie się chcę wspomnieć o kilku zupełnie bezsensownych jak dla mnie przykładach, do których należy chociażby dziewczyna, która w ekskluzywnym centrum handlowym zobaczyła torbę, która bardzo jej się spodobała, ale była dla niej za droga więc postanowiła ona „przekonać swoją podświadomość”, że torba należy już do niej i tego samego dnia dostała ją w prezencie od swojego chłopaka. Nie mam pojęcia, w którym miejscu znajduje się tu tytułowa „potęga podświadomości”. Powiedziałabym bardziej, że chłopak tej dziewczyny po prostu dobrze zna jej gust, chciał jej sprawić przyjemność i dlatego kupił torbę, która tak się jej podobała.
Innym przykładem do tego samego zagadnienia jest sytuacja przedstawiona w podrozdziale zatytułowanym „Strach nienormalny” mówiący o kobiecie zaproszonej na podróż samolotem dookoła świata, która zaczęła wycinać z gazet informacje na temat katastrof lotniczych i wyobrażała sobie, że samolot, którym leci spada, przez co wzbudzała w sobie nieistniejący wcześniej lęk. Fragment ten podsumowany został zdaniem: „Gdyby trwała przy tych wyobrażeniach, mogłaby przyciągnąć to, czego najbardziej się bała”. Dlaczego? Z jakiego niby powodu przestraszona osoba na pokładzie miałaby spowodować katastrofę? Zrozumiałabym to, gdyby ta pani była pilotem samolotu, bo wtedy jej strach mógłby wpłynąć na podejmowane przez nią decyzje i doprowadzić do popełnienia błędu, ale jako pasażer? Czy w tej sytuacji praktycznie każdy samolot nie powinien spadać, bo przecież w większości przypadków znajdzie się w samolocie przynajmniej jedna osoba, która boi się latać?
 
„Wielu ludzi ma szczególną chorobliwą skłonność do potępiania siebie, a zarazem użalania się nad sobą.”
 
Zdaję sobie sprawę, że jak do tej pory ta recenzja jest głównie moim narzekaniem na tę książkę, ale znalazłam w niej też kilka fragmentów, które rzeczywiście mnie zaciekawiły, miały sens i ratowały trochę ten poradnik. „Świadomy umysł jest w stanie podjąć decyzję na podstawie znanych mu faktów. Podświadomość jednak intuicyjnie zdała sobie sprawę z problemów tej firmy i odpowiednio wpłynęła na decyzję Sandry F”-tak, jestem w stanie stwierdzić, że jest to prawda i się z tym zgodzić, bo często jest tak, że nie wyłapiemy świadomie jakiegoś elementu, ale zakoduje się on w naszej podświadomości i wpłynie na nasze późniejsze decyzje.
„Potęgę podświadomości” czyta się dosyć szybko, co jest spowodowane głównie jej budową: składa się z dosyć krótkich rozdziałów, które dodatkowo podzielone są na podrozdziały, a ponad to na końcu każdego rozdziału znajduje się jeszcze „podsumowanie”, które zawiera w sobie wszystkie najważniejsze myśli i założenia z danego fragmentu.
 
Podsumowując: Bardzo dziękuję wszystkim, którzy dobrnęli do końca tej bardzo długiej recenzji/analizy bez względu na to, czy zgadzacie się z moją opinią na temat tego poradnika, czy nie. Jeśli jeszcze go nie czytaliście, to raczej nie będzie dla was zaskoczeniem, że ja wam go nie polecę. Według mnie byłaby to strata czasu, pieniędzy i nerwów.
Jeśli przeczytaliście książkę podzielcie się ze mną swoimi przemyśleniami na jej temat w komentarzu- bardzo chętnie podyskutuję.
 
Ocena:
2/10

wtorek, 25 stycznia 2022

„Kolekcjonerka” – Marta Motyl

 
„Mogłabym rozłożyć leżak w tym ogrodzie kolorów, wyciągnąć swoje ciało i chłonąć rozkosz. A później zasnąć. I niech nikt mnie nie wygania z tego edenu.”
 
To musiało się w końcu zdarzyć i bardzo cieszę się, że właśnie pod tą postacią…
Pierwszy erotyk na moim blogu! I to nie byle jaki, bo zamiast klasycznego romansu damsko-męskiego mamy damsko-damski, więc zdecydowanie nie mogłam przejść obok tej lektury obojętnie. Mowa tutaj o książce „Kolekcjonerka” autorstwa Marty Motyl.
 

Opis wydawcy:
„Wyrafinowanie czy wyuzdanie? Na pewno zmysłowość malowana słowem. Daj się przekonać Marcie Motyl!
Magda nazywa siebie gejszą, zostaje płatną kochanką Mecenaski. Pod podszewką erotycznej relacji kryją się niejednoznaczne motywy i niejeden sekret. Zanurz się w buzujących nastrojami zwierzeniach bohaterki i dopieść zmysły lekturą!”
 
Mój opis:
Głównym narzędziem pracy Magdy jest ciało- zarabia na życie jako modelka oraz prostytutka.
Jej dzieciństwo niebyło łatwe i odcisnęło na niej ogromne piętno, więc dziewczyna odcięła się od wszelkich relacji, w których mogłaby zostać skrzywdzona i chce czerpać z życia wyłącznie przyjemność.
Pewnego dnia, za sprawą internetowego ogłoszenia, poznaje Mecenaskę, która zostaje jej kochanką i sponsorką. Od tego czasu życie Magdy zaczyna powoli przetaczać się na nowe tory…
 
„Kolekcjonerka” jest jednym z bardzo niewielu erotyków dostępnych na rynku wydawniczym opisujących romans lesbijski, a już na pewno jest taką perełką jeśli chodzi o literaturę polską. Związki jednopłciowe w dalszym ciągu stanowią dość duży temat tabu, a już zwłaszcza seks w takich związkach (głównie damsko-damskich), na temat którego funkcjonuje bardzo wiele mitów.
Główną bohaterką książki Marty Motyl jest biseksualna Magda, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja. Poznajemy ją w momencie gdy chce ona zakończyć relację ze swoim dotychczasowym sponsorem i spróbować nowej, na tych samych zasadach, tylko że z kobietą. Wykorzystuje ona w tym celu portal internetowy, na którym znajduje ogłoszenie zamieszczone przez Mecenaskę.
Warto wspomnieć tutaj o dość ciekawym zabiegu zastosowanym przez autorkę, czyli o braku imion. Jedyną postacią w „Kolekcjonerce”, której imię znamy jest główna bohaterka, a w przypadku wszystkich innych posługujemy się ksywkami. W ten sposób kochanka Magdy nazywana jest Mecenaską, ponieważ pracuje jako prawnik (nie przepadam z żeńskimi wersjami nazw zawodów, sorki); jedna z jej koleżanek Rudą lub Lisicą ze względu na kolor włosów; a narzeczona jej brata Niunią (to przezwisko mnie chyba najbardziej drażniło i nawet nie wiem skąd miałoby pochodzić).
 
„Dziewczyny, które chcąc- albo nie chcąc- poddawały się atakom, przypominały mi kwiaty. Takie sypane na procesji. Takie, które nie są same dla siebie, a ludzie po nich depczą.”
 
Już sama szata graficzna książki ma przywodzić na myśl zmysłowość zawartej w środku lektury. Okładka, dzięki zastosowaniu czerni i bieli nie jest wulgarna, a elegancka i tajemnicza, i już samo zamieszczone na niej zdjęcie ma pobudzać wyobraźnię czytelnika.
Po otwarciu książki, już od pierwszych stron dostajemy równie zmysłowe, namiętne i bardzo plastyczne opisy scen łóżkowych, które przedstawione są z dużą dokładnością. Nie jest to przedstawione w sposób, który mógłby wzbudzać u czytelnika poczucie zażenowania, a wręcz przeciwnie- autorka ma ogromny talent do bardzo sugestywnego malowania słowem i wszystkie (a już na pewno większość) sceny erotyczne czytałam z przyjemnością i zaciekawieniem.
 
Mimo tego, że sceny seksu są tu bardzo ważne i stanowią główną część tej powieści to nie zostajemy zamknięci na wszystkie inne aspekty życia bohaterów. O Magdzie wiemy, że jest kobietą, która lubi seks i że stanowi on dla niej nie tylko przyjemność, ale też źródło utrzymania, a ponad do dowiadujemy się o niej wiele innych rzeczy. Wiemy, że kocha ona sztukę i że studiowała w tym kierunku, poznajemy jej sytuację rodzinną i jej problemy. Podobnie wygląda sytuacja z postacią Mecenaski: czytelnik ma okazje dowiedzieć się jak to się stało, że znalazła się w miejscu, w którym jest obecnie  oraz co uwarunkowało jej życie, aby dokonywała takich, a nie innych wyborów. Nie są to postacie jednowymiarowe, które posiadają tylko i wyłącznie ciała, ale mają też umysły, problemy i doświadczenia, które na nie wpływają.
Jedyną rzeczą (poza ksywką „Niunia”), co do której mam problem w tej książce jest zakończenie. Nie uważam, żeby było ono złe, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie chcę pisać dokładnie o co mi chodzi, bo mógłby być to spoiler, ale wydaje mi się, że osoby, które przeczytały już tę książkę mogą się domyślać. Jak dla mnie było ono trochę za dużym wyjściem z konwencji. 
 
Podsumowując: Według mnie „Kolekcjonerka” Marty Motyl jest książką, która zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jeśli jesteś osobą z otwartym umysłem i szukającą niebanalnego erotyka to ta książka może okazać się czymś dla ciebie.
 
Ocena:
7/10

sobota, 15 stycznia 2022

„Sprawa nerwowej żałobniczki”- Erle Stanley Gardner

 
Cieniutki, kieszonkowy kryminał, który znalazłam kiedyś na jakimś pchlim targu i zapłaciłam za niego symboliczne 3 złote. Moje pierwsze podejście do powieści Gardnera pod postacią (jak dowiedziałam się już po przeczytaniu od osób, które czytały go trochę więcej) jego prawdopodobnie najsłabszej książki, czyli „Sprawy nerwowej żałobniczki”.
 
Opis wydawcy:
„W fotelu siedział w groteskowej pozie martwy Arthur B. Cushing. Czerwona strużka, która wyciekła z czarnego okrągłego otworu, utworzyła złowrogą plamę na jego jedwabnej koszuli. Krople czerwieni poplamiły podłogę. Na podłodze leżał okrągły, lśniący przedmiot odbijający światło. Otwarta puderniczka z rozbitym lusterkiem, z której wysypał się puder tuż u stóp martwego mężczyzny. Belle Adrian rozpoznała puderniczkę, nie patrząc nawet na napis wygrawerowany na złotym wieczku. To był prezent urodzinowy dla Carlotty od Arthura Cushinga.”
 
Mój opis:
Malownicza sceneria zimowego kurortu: góry, rozległe jezioro… dźwięki wystrzału i tłuczonego szkła przeszywający ciszę. W takich okolicznościach przyrody spędza urlop adwokat Perry Mason, ale jego odpoczynek kończy się, gdy przed jego drzwiami staje Belle Adrian, która prosi go o pomoc. Roztrzęsiona kobieta twierdzi, że jej córka zostanie oskarżona o zamordowanie miejscowego casanovy- Arthura Cushinga. Matka zdążyła jednak sama narobić sporo głupot przed powiadomieniem adwokata.
Kto i dlaczego w rzeczywistości zamordował bogatego podrywacza?
 
„Sprawa nerwowej żałobniczki” to jedna z wielu powieści Erla Stanley’a Gardnera połączonych ze sobą postacią adwokata Perry’ego Masona, ale dla mnie, jak już wspominałam we wstępie, jest to pierwsza książka tego autora i muszę przyznać, że trochę mnie zawiodła. Wiem, że jest to powieść z 1951 roku i od tego czasu styl pisania kryminałów zdążył się bardzo zmienić, ale zdążyłam już przeczytać sporo „klasycznych” kryminałów oraz powieści detektywistycznych, które podobały mi się o wiele bardziej.
Tym, co najbardziej zaskoczyło mnie w tej książce i jednocześnie było głównym aspektem, który wpłynął na moją, dość negatywną, opinię na jej temat jest fakt, że co najmniej połowa akcji toczy się na sali sądowej. Ja osobiście zdecydowanie wolę bardziej dynamiczną formę prowadzenia fabuły: w terenie, szukając poszlak i dowodów; a nie wymianę pytań i argumentów między oskarżycielem (Darwin Hale) i obrońcą.
Na pewno „Sprawie nerwowej żałobniczki” nie można zarzucić przewidywalności. Może i nie jest to książka pełna niesamowitych i nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale samo jej zakończenie było dla mnie bardzo zaskakujące.
Powieść tę czyta się bardzo szybko, głównie za sprawą jej bardzo zwięzłej formy. Liczy sobie ona zaledwie trochę ponad 150 stron i bez większego problemu można ją przeczytać w ciągu kilku godzin. Nowe wątki w rozpatrywanej sprawie kryminalnej pojawiają się bardzo szybko i w bardzo dużych ilościach, co z jednej strony sprawia, że praktycznie nie da się oderwać od lektury, ale też trzeba cały czas czytać bardzo uważnie żeby nie zgubić jakiejś drobnej informacji, która może okazać się kluczowa dla rozwiązania zagadki.
Dość przydatnym elementem zawartym w tej książce był dla mnie spis bohaterów oraz ich krótki opis umieszczony za jednej z pierwszych stron. Postaci przewija się tu bardzo wiele: niektóre są istotne dla przebiegu akcji, a inne są bohaterami epizodycznymi pojawiającymi się tylko przez chwilę i niemającymi większego wpływu na rozwój sytuacji, i dzięki tej rozpisce można szybko sprawdzić kim jest dana osoba oraz jakie są jej główne cechy.
Skoro już jestem przy bohaterach tej powieści, to chciałabym jeszcze wspomnieć o kolejnej rzeczy, której brakowało mi na kartach „Sprawy nerwowej żałobniczki”, czyli rysu psychologicznego bohaterów. Wydaje mi się, że jest to dosyć ważna część powieści kryminalnych, dzięki której mamy możliwość zajrzeć trochę bardziej w psychikę bohaterów i poznać motywy ich działań, a tutaj kwestia ta została potraktowana trochę po macoszemu.

Podsumowując: powieść nie jest tragiczna, ale też daleko jest jej do miana wybitnej. Czyta się ją bardzo szybko, ale jest mnóstwo lepszych książek, więc czy warto marnować na nią nawet te kilka godzin?

Ocena:
5/10
 
Dajcie znać w komentarzach, czy czytaliście już tę lub inne książki Gardnera? Jeśli czytaliście inne: co o nich sądzicie? Może rzeczywiście trafiłam na słabszą książkę tego autora i nie warto się zrażać, tylko próbować dalej?

środa, 5 stycznia 2022

„Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko”- Alan Bradley

 „I to wszystko. I zawsze tak samo, od narodzin po śmierć! Bez mrugnięcia powieką, bez choćby zająknięcia odsyła się jedyną kobietę na miejscu zbrodni do kuchni, żeby przypilnowała wrzątku. Żeby się zakrzątnęła! Zorganizowała! Za kogo on mnie bierze? Za pastucha?”

 Historia kryminalna równie niesamowita, jak okładka, w którą jest opatrzona, czyli „Zatrute ciasteczko” autorstwa Alana Bradley’a. Powieść ta jest pierwszą częścią cyklu o przygodach Flawii de Luce- jedenastoletniej chemiczki oraz detektywa.
 
Opis wydawcy:
„Ciemność panująca w szafie miała barwę skrzepniętej krwi. Wrzuciły mnie do środka i zamknęły drzwi na klucz. Oddychałam ciężko przez nos, próbując rozpaczliwie zachować spokój. Przy każdym wdechu liczyłam do dziesięciu, a przy wolnym wydechu do ośmiu. Na szczęście pakując mi knebel do ust, zostawiły odkryte nozdrza. Mogłam swobodnie wciągać do płuc stęchłe, wilgotne powietrze.
Wpychałam paznokcie pod jedwabny szal, którym skrępowały mi ręce na plecach. Ponieważ jednak zawsze obgryzałam paznokcie do krwi, więc niewiele mi z tego przyszło. Chwała Bogu, że kiedy mnie krępowały splotłam mocno palce! Odpychając je u nasady, mogłam rozepchnąć dłonie ściśnięte ciasnym węzłem.”
„Jest początek leniwego lata w sennej angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. W wielkim domu Buckshaw ambitna młoda odkrywczyni Flawia de Luce przeprowadza eksperymenty chemiczne w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Pracuje nad truciznami, gdy pewnego ranka na grządce z ogórkami odkrywa trupa. Zostawiając probówki i palniki Bunsena, postanawia rozwiązać osobiście kryminalną zagadkę, ku utrapieniu miejscowej policji. Ale czy można ją winić? Czy jedenastoletnie cudowne dziecko ma inny wybór? Tym bardziej, że zostawione jest samo sobie i zmaga się z jawną wrogością sióstr i obojętnością owdowiałego ojca, którego całym światem jest kolekcja znaczków.”
 
Mój opis:
Flawia de Luce to bardzo inteligentna jedenastoletnia dziewczynka, która mieszka razem z ojcem, dwoma starszymi siostrami- Ofelią i Dafne oraz ogrodnikiem i przyjacielem domu- Doggerem w wielkim dworze Buckshaw  w angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. Największą pasją Flawii jest chemia, a zwłaszcza trucizny.
Pewnego ranka dziewczynka znajduje w grządce z ogórkami mężczyznę, który mówi do niej słowo „Vale!” po czym umiera. Flawia rozpoznaje w trupie człowieka, który w noc poprzedzającą zdarzenie kłócił się z jej ojcem. Postanawia zawiadomić policję, ale zaczyna też prowadzić własne śledztwo w tej sprawie. Czy mordercą może być ktoś z jej najbliższego otoczenia?
 
„Czasem chwytanie ulatującej myśli przypomina ściganie ptaka, który wpadł do pokoju. Człowiek się skrada na paluszkach, wyciąga rękę... i fruuu! Ptaszka nie ma, umknął w ostatniej chwili, machając skrzydełkami...”
 
Alan Bradley przenosi nas swoją powieścią do niesamowitego i tajemniczego świata XX wiecznej Anglii, do niewielkiej wioski, w której wszyscy się znają, i w której nagle dochodzi do tajemniczego morderstwa. Książka zachwyca niewątpliwym klimatem oraz rozbudowaną i wciągającą fabułą. Akcja toczy się bardzo szybko, dzięki czemu „Zatrute ciasteczko” nie ma nawet chwili, żeby znudzić czytelnika.
Historia kryminalna, która jest głównym wątkiem tej książki jest naprawdę wspaniała i nieprzewidywalna. Razem z główną bohaterką (która stale jest o jeden krok przed policją) cały czas poznajemy różne wątki, które doprowadzają nas do nierozwiązanej sprawy z przeszłości jej ojca. Dowiadujemy się o aferze z jego szkolnych czasów, która stała się przyczyną samobójczej śmierci jego ulubionego nauczyciela, ale też tego, że nie wszystko jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Czytając „Zatrute ciasteczko” niczego nie możemy być pewni.
Oprócz doskonale zaplanowanej, mrocznej zbrodni dostajemy tutaj także dawkę niesamowitego humoru, który dodaje tej książce takiego dziecięcego, ale w żadnym wypadku nie infantylnego, klimatu. Humor ten wynika z faktu, że główna bohaterka jest dzieckiem, które lubi płatać psikusy pastwiącym się nad nią starszym siostrom oraz pojawiają się w jej głowie skojarzania, o które ciężko wśród osób dorosłych. W humorze Flawii widać także jej inteligencję, zwłaszcza w jej umiejętności posługiwania się ironią.
Skupię się jeszcze przez jakiś czas na Flawii (jakbym już do tej pory tego nie robiła), która jest nie tylko główną bohaterką, ale też narratorką powieści. O tym, że jest mądra i zabawna już wiemy, ale jest ona także bardzo samotna. Dziewczynka jest półsierotą- jej matka umarła, a Flawia nawet nie miała okazji jej poznać, co jest jedną z docinek, które stosują na niej jej siostry twierdząc, że nie powinna ona mieć prawa nazywać się córką Harriet skoro nawet jej nie znała. Trzema córkami zajmuje się wiecznie zamknięty w swoim gabinecie ojciec, który zdaje się poświęcać dużo więcej czasu swojej kolekcji znaczków pocztowych, niż dzieciom. Jedynym przyjacielem Flawii jest ogrodnik- Dogger.
Przez sytuację w jakiej się znalazła zdała sobie sprawę, że może liczyć tylko na siebie, dlatego też musiała ona dosyć szybko dorosnąć, a my, jako czytelnicy, możemy czasem zapomnieć, że głównym bohaterem książki jest jedenastolatka.
 
„Oprócz posiadania duszy, parzenie herbaty jest jedyną rzeczą, jaka różni nas od małp naczelnych.”
 
Nie ukrywam, że tym co przyciągnęło mnie do tej książki w pierwszej kolejności była niesamowicie piękna okładka opatrzona ilustracją Iacopo Bruno. Obok takiej piękności po prostu nie da się przejść obojętnie. Grafika z okładki przypomina mi bardzo grę „Don’t Starve” (kto zna tę grę i ma podobne wrażenie może mi napisać o tym w komentarzu), ale też film „Rodzina Addamsów” ze względu na umieszczony tam wizerunek Flawii, która jest bardzo podobna do Wednesday Addams.
 
Podsumowując: „Zatrute ciasteczko” to lektura, którą czyta się bardzo szybko i przyjemnie przede wszystkim ze względu na zawarty w niej wątek kryminalny, który jest niebanalny i nieprzewidywalny, ale też z powodu naprawdę uroczej i ciekawej głównej postaci. Pomimo tego, że bohaterka książki jest dzieckiem nie uważam, żeby była to książka wyłącznie dla dzieci. Moim zdaniem zarówno młody czytelnik, jak i ten dojrzalszy znajdą w tej książce coś dla siebie.

 Ocena:
9/10

sobota, 1 stycznia 2022

Noworoczny Tag Książkowy

Witam Was bardzo serdecznie w pierwszym poście na moim blogu w 2022 roku, a jednocześnie w pierwszym poście po mojej bardzo długiej nieobecności. Trochę się u mnie działo ostatnio i moja motywacja do publikowania trochę na tym ucierpiała, ale teraz mam nadzieję wrócić i działać. 
Już niedługo pojawią się nowe recenzje, ale na dobry początek postanowiłam postawić na coś lżejszego, czyli Noworoczny Tag Książkowy- takie moje małe postanowienia noworoczne.

1. Autor, z którym chciałabym rozpocząć przygodę w nowym roku

Mój wybór pada tu na Franciszka M. Piątkowskiego, czyli autora książek zanurzonych w klimacie mitologii słowiańskiej, którego razem z moim chłopakiem odkryliśmy i poznaliśmy na ostatnich Krakowskich Targach Książki. Mam wrażenie, że książki tego autora mogą mi bardzo przypaść do gustu i pokładam w nich dość spore nadzieje.

2. Książka, którą chciałabym przeczytać

W tym miejscu znajdzie się książka "Skóra motyla" Siergieja Kuznicowa- rosyjski thriller psychologiczny, który kupiłam sobie w czasie wakacji, przeczytałam około 50 stron, a później z jakiegoś powodu odłożyłam na bok, pomimo tego, że całkiem mi się spodobała (poza okładką, która jest absolutnie paskudna). 

3. Klasyk, który chciałabym przeczytać
Kończę właśnie czytać "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa. Oprócz tego w tym roku w planach mam jeszcze przeczytanie "Hrabi Monte Christo" i być może kilka innych, ale to się jeszcze okaże.


4. Książka, którą chciałabym przeczytać po raz kolejny
Nie książka, a książki, ponieważ chciałabym odświeżyć sobie serię "Dary Anioła" Cassandry Clare. Czytałam te książki będąc w podstawówce i gimnazjum, i ostatnio przypomniałam sobie o nich za sprawą serialu, który w końcu obejrzałam oraz mojej przyjaciółki, która zaczęła je czytać pod koniec zeszłego roku.

5. Książka, którą mam od długiego czasu i chciałabym przeczytać
Ciężko było mi wybrać jedną taką książkę, ponieważ mam takich na pułkach dość dużo, ale ostatecznie zdecydowałam się na "Siedmiu mężów Evelyn Hugo", ponieważ kilka osób polecało mi tę lekturę i mam ochotę ją w końcu sprawdzić. 

6. Wielka książka, którą chciałabym przeczytać

Tutaj chyba zdecyduję się na dość pokaźną cegiełkę jaką jest "Wzgórze Psów" Jakuba Żulczyka, ale przeczytanie jej będzie ode mnie wymagało raczej dłuższego pobytu w domu rodzinnym, bo tam się ona znajduje, a raczej nie chce mi się transportować jej do Krakowa. 

7. Autor, którego już czytałam i chciałabym przeczytać więcej
Stephen King- bardzo lubię książki tego autora, a wydał ich na tyle dużo, że mam jeszcze trochę do przeczytania.

8. Książka, którą dostałam na święta i chciałabym przeczytać
W tym roku jakoś tak wyszło, że nie dostałam na święta żadnej książki i może dobrze, bo i tak mam ogromne czytelnicze zaległości. 

9. Seria, którą chciałabym przeczytać (od początku do końca)
Jest takich kilka, ale tą, na której najbardziej mi zależy jest cykl "Pieśni lodu i ognia" Georga R.R. Martina głównie ze względu na to, że chcę w końcu obejrzeć "Grę o tron", a nie lubię oglądać ekranizacji bez wcześniejszego przeczytania książki/książek.

10. Seria, którą chciałabym dokończyć (już zaczęta)
Na pewno chciałabym dokończyć serię "Flawia de Luce" Alana Bradley'a. Jak do tej pory przeczytałam tylko pierwszą część tego cyklu, ale na półce mam też dwie kolejne i mam nadzieję, że będą równie urocze (recenzja "Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko" pojawi się już niedługo na blogu).

Wygląda na to, że jeśli chodzi o ten pierwszy post w 2022 roku i pierwszy post po reaktywacji bloga to to już by było na tyle. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca i zostaniecie tu ze mną da dłużej, bo mam zamiar od teraz publikować w miarę regularnie.
Chciałabym także życzyć Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku i żeby wszystkie Wasze postanowienia (jeśli takie posiadacie) zostały zrealizowane. 

Trzymajcie się ciepło i do następnego! 

poniedziałek, 21 maja 2018

BookHaul #4 WTK 2018

Wczoraj skończyły się Warszawskie Targi Książki (17-20 maja 2018) i jak co roku przychodzę do was ze stosikiem moich zdobyczy. W tym roku zakupiłam 23 książki, czyli dokładnie tyle samo ile w roku ubiegłym (czysty przypadek).

1. Fryderyk Nietzsche "Aforyzmy"
2. George Orwell "Rok 1984"
3. Helen McCabe "Grajek"
4. Marcin Podlewski "Głębia. Skokowiec" (z autografem)
5. Alexandra Burt "Gdzie jest Mia?"
6. Jarosław Włodarczyk "Astrologia"
7. Andre Aciman "Tamte dni, tamte noce"
8. Anna Kańtoch "Tajemnica nawiedzonego lasu" 
(z autografem)
9. Anna Kańtoch "Tajemnica godziny trzynastej"
(z autografem)
10. Krystyna Mirek "Obca w świecie singli" 
(z autografem)
11. Jakub Ćwiek "Stróże" (z autografem)
12. Jakub Ćwiek "Grimm City. Wilk!" (z autografem)
13. Jakub Ćwiek "Grimm City. Bestie" (z autografem)
14. Stephen King "Cmętarz zwieżąt"
15. James Fallon "Mózg psychopaty" (książka, która przyda mi się na studia)
16. Katarzyna Berenika Miszczuk "Szeptucha" (z autografem)
17. Lewis Carroll "Alicia En El Pais De Las Maravillas"(po hiszpańsku)
18. Jonathan Holt "Herezja"
19. Natasza Socha "Troje na huśtawce" (z autografem)
20. Olga Tokarczuk "Opowiadania Bizarne"
21. Robert Biedroń "Pod prąd" (z autografem)
22. Jakub Żulczyk "Wzgórze psów"
23. Steven C. Hayes i Spencer Smith "W pułapce myśli" (książka, która przyda mi się na studia)

Wygląda na to, że to by było na tyle jeśli chodzi o ten post.
Dajcie znać w komentarzach, czy byliście na Targach i jeśli tak, to czy przywieźliście ze sobą do domu jakieś książkowe perełki? Napiszcie też recenzję której z wyżej wymienionych książek chcielibyście zobaczyć jako pierwszą.

Dla zainteresowanych zamieszczę jeszcze linki do stosików z poprzednich lat:

niedziela, 28 stycznia 2018

"Bielszy odcień śmierci"- Bernard Minier

"Ludzie są jak góry lodowe, pomyślał. Pod powierzchnią kryje się cała masa niedopowiedzeń, cierpienia i tajemnic. Tak naprawdę nikt nie jest tym, na kogo wygląda."

Debiutancka powieść jednego z moich najukochańszych autorów kryminałów, która w dodatku pięknie wpasowuje się w klimat za moim oknem. Tym razem kilka słów na temat "Bielszego odcienia śmierci" autorstwa Bernarda Minier, czyli pierwszej części z cyklu o komendancie Martinie Servazie.

Opis wydawcy:
"Grudzień 2008 roku, dolina w Pirenejach. Wczesnym rankiem pracownicy elektrowni wodnej znajdują na górnej stacji kolejki linowej okaleczone ciało konia. Tego samego dnia młoda absolwentka psychologii obejmuje posadę w ściśle strzeżonym zakładzie psychiatrycznym dla przestępców, położonym w tej samej dolinie.
W ciągu kilku dni okolicą wstrząsają kolejne zbrodnie. Śledztwo prowadzi komendant Martin Servaz, czterdziestoletni policjant z Tuluzy, znany ze swojej przenikliwości i intuicji. Tym razem przyjdzie mu się jednak zmierzyć z wyjątkowo okrutnym i przebiegłym mordercą. Wkrótce się okaże, że bajkowe górskie miasteczko kryje mrożące krew w żyłach tajemnice. Czy będzie to dla Servaza początek koszmaru?"

Mój opis:
Malownicze górskie miasteczko Saint-Martin w sezonie cieszy się znaczną popularnością wśród wielbicieli sportów zimowych, a poza nim staje się scenerią dla serii okrutnych morderstw. Dolina skrywa wiele tajemnic oraz nigdy nierozwikłanych zagadek, które nagle zaczynają dawać o sobie znać. 
Śledztwo podejmują w kolaboracji policja na czele z komendantem Martinem Servazem oraz żandarmeria pod wodzą kapitan Irene Ziegler. W miejscach zbrodni odnajdują oni ślady osoby, która nie miała prawa się tam znaleźć- jednego z najbardziej niebezpiecznych pacjentów pobliskiego zamkniętego zakładu psychiatrycznego. 
Kim jest morderca i jak daleko jest w stanie się posunąć, aby odsunąć od siebie podejrzenia? Jak wiele niebezpieczeństw skrywa w sobie senne miasteczko?

"Są dwa rodzaje ludzi: świnie i reszta. Każdy musi wybrać, po której stronie ma ochotę być. Jeśli pan nie wybiera, znaczy, że jest pan już po stronie tych pierwszych."

"Bielszy odcień śmierci" jest książką, która wciąga i uzależnia jak narkotyk. W fabułę wciągnęłam się już od pierwszych zdań i chłonęłam każde znajdujące się na kartach powieści słowo. Za sprawą tej lektury przenosiłam się we wspaniale wykreowany świat, który jest jednocześnie niesamowity dzięki sugestywnym, ale nie dominującym opisom oraz mnogości zagadek, ale też przytłaczający za sprawą ogólnie panującej bieli, górzystego terenu i atmosfery tak gęstej, że można by ją kroić nożem. Bernard Minier wykreował przestrzeń, z której nie ma ucieczki ani dla bohaterów, ani dla czytelnika.
Jak na porządny kryminał przystało "Bielszy odcień śmierci" trzyma w napięciu oraz wywołuje u odbiorcy wrażenie, że absolutnie nikomu nie można ufać, bo postać, którą w tym momencie uważa się za "tą dobrą" za chwilę może stać się głównym podejrzanym. Ja przyznaje się, że podczas czytania tej powieści przynajmniej pięć razy zmieniały mi się w głowie opcje tego, kto może tak naprawdę być mordercą tylko po to, żeby zakończenie i tak mnie zaskoczyło.
Na całą, rozbudowaną o najmniejsze szczegóły intrygę składa się mnóstwo różnych tajemnic, okoliczności, nierozwikłanych zagadek z wielu lat, które łączą się ze sobą w spójną, logiczną całość. Warto tu wspomnieć, że poruszane w książce wątki kryminalne wcale nie są niczym szczególnie nowatorskim i są to motywy, które przewijają się przez mnóstwo tego typu powieści, a mimo wszystko tworzą zupełnie unikalny klimat, co świadczy o ogromnym kunszcie autora.
Akcja powieści toczy się równocześnie w różnych miejscach, z których niektóre wydają się wrogie i nieprzyjemne, a inne wręcz przeciwnie: mają sprawiać wrażenie ciepłych, przytulnych i spokojnych  oraz towarzyszymy różnym bohaterom, którymi są głównie komendant Servaz, nowa psycholog w Instytucie Wergniera- Diane Berg oraz przyjaciel i współpracownik (podwładny) Servaza- Vincent Esperandieu. 

"To nasza nemezis. Kara za to, że zabiliśmy Boga i stworzyliśmy społeczeństwa, w których zło uznaje się za normę."

Skoro już wspomniałam temat bohaterów w tej powieści to przyszedł czas na omówienie dokładniej tego aspektu, bo występujące tu postacie są tak dobrze zbudowane przede wszystkim pod względem, profili psychologicznych, że ja osobiście jestem pod naprawdę ogromnym wrażeniem. Każdy z nich jest unikalny i odgrywa inną, istotną rolę w rozwoju wydarzeń. Nawet kelner, z którym Servaz rozmawia przez pół strony jest kimś, bez kogo ta powieść nie byłaby już tym samym. Jest tu wielu bohaterów, który od początku zyskali moją ogromną sympatię, a do których należy przede wszystkim Martin Servaz- wielbiciel muzyki Mahlera oraz literatury klasycznej, który w wielu swoich wypowiedziach używa łacińskich sentencji; rozwodnik; ojciec siedemnastoletniej Margot i, co najważniejsze, przenikliwy komendant policji, który nie cofnie się przed niczym aby doprowadzić śledztwo do końca, ale który też nie jest wyidealizowany: popełnia błędy, ma nie najlepszą kondycję fizyczną oraz średnio radzi sobie w relacjach międzyludzkich. Kolejnymi postaciami, które bardzo polubiłam to kapitan Irene Ziegler (crashuję tą panią), Vincent Esperandieu (co do którego mam jednak dziwne przeczucia po przeczytaniu epilogu) oraz córka Servaza Margot. Każda z tych postaci wniosła do powieści jakiś co dodało jej jeszcze więcej klimatu i uroku (jeśli można w ogóle mówić o uroku w kryminale). W "Bielszym odcieniu śmierci" pojawiają się także postacie, których na początku nie lubiłam, a później z różnych powodów zdobyły moją sympatię oraz odwrotnie: bohaterowie, których na początku bardzo lubiłam, a później zastanawiałam się co ze mną jest nie tak, że polubiłam kogoś takiego, ale więcej nic nie powiem na ten temat bo mogłyby pojawić się spoilery. 
Kolejnym ciekawym elementem tej powieści jest muzyka, której słuchają bohaterowie. Ulubiony kompozytor Servaza staje się nicią porozumienia między nim i Julianem Hirtmannem- pacjentem Instytutu Wergniera, a utwory słuchane przez Vincenta dodają po prostu interesujący smaczek do całości fabuły. 
Podsumowując: "Bielszy odcień śmierci" to książka, która trzyma w napięciu od początku do końca. Dosłownie nie mam się do czego przy niej przyczepić i uważam ją za obowiązkową lekturę dla wszystkich wielbicieli powieści kryminalnych. Ja się zakochałam i jestem ciekawa czy z wami będzie podobnie. 

Ocena:
10/10

PS. Jest jeszcze jeden argument za przeczytaniem tej książki, a dokładnie nowa produkcja Netflixa "Lód", czyli serial bazujący na wydarzeniach z powieści Bernarda Minier. 

piątek, 19 stycznia 2018

"Kordian"- Juliusz Słowacki

"Boże! Zdejm z mego serca jaskółczy niepokój,
Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj..."

No i znowu dramat romantyczny, ale na szczęście to już koniec. Powoli zamykam temat romantyzmu, ale zanim to nastąpi mam dla was kilka słów na temat "Kordiana" pióra Juliusza Słowackiego.

Kilka słów o autorze:
Juliusz Słowacki (4 września 1809- 3 kwietnia 1849) urodzony w Krzemieńcu na Kresach (dzisiejsza Ukraina) polski poeta i dramaturg okresu romantyzmu. Uważany za jednego z trzech Wieszczów Narodowych obok Mickiewicza i Krasińskiego. Jego utwory poruszały głównie tematy narodowowyzwoleńcze, ale także egzystencjalne. W swoim życiu emigrował między innymi do Drezna, Londynu, Szwajcarii i Paryża. 

Pierwszym co rzuciło mi się w oczy gdy sięgałam po tę lekturę była oczywiście przepiękna okładka, która bardzo się różni od tych powszechnie znanych okładek wydawnictwa Greg, na których znajduje się jakaś ilustracja mniej lub bardziej związana z treścią książki. W tym wypadku okładka jest w kolorze bordowym wpadającym w brąz oraz zawiera złote, odbijające światło elementy. Takie same zdobienia znajdują się także na grzbiecie książki. Wewnętrzna strona okładki oraz strona obok również są brązowe oraz znajduje się na ich taki sam symbol jak pod tytułem. Pod względem estetyczno-wizualnym jestem naprawdę pod wrażeniem.

"Ziemia - to plama na nieskończoności błękicie,
A Bóg ją zetrze palcem, lub wleje w nią życie jak w posąg gliniany Adama."

Pełny tytuł tego utworu brzmi "Kordian. Część pierwsza trylogii. Spisek koronacyjny." co świadczy o tym że w założeniu Słowackiego miała być to pierwsza część trylogii o dziejach tytułowego Kordiana, która jednak nigdy nie została dokończona. 
Dramat podzielony jest na Przygotowanie, Prolog oraz trzy Akty. Akcja Przygotowania toczy się w noc sylwestrową z 31 grudnia 1799 na 1 stycznia 1800 (co Szatan mylnie bierze za przełom wieków) w chacie czarnoksiężnika Twardowskiego. Spotykają się tam demony i czarownice, aby przygotować ludzi, który będą później kierowali powstaniem listopadowym. Jest to moja ulubiona część tego utworu, którą czytało mi się najprzyjemniej, ale jednocześnie w mojej głowie pojawiła się myśl, że Juliusz Słowacki musi teraz smażyć się w ósmym kręgu piekła, bo Szatan nie lubi jak się robi z niego idiotę.
Następnie pojawia się Prolog, w którym przedstawione są różne koncepcje poety: poeta, który swoimi utworami chce dostarczyć narodowi pociechy (Mickiewicz); poeta krytykujący walkę z wrogami przez uśpiony naród (przeciwnicy Mickiewicza) oraz poeta, który swoją poezją chce pobudzić w narodzie chęć do walki oraz pielęgnować pamięć o bohaterach (Słowacki). W Prologu widoczna jest krytyka wobec osoby Adama Mickiewicza.  
Akt I dramatu opowiada o piętnastoletnim Kordianie, który jest przygnębiony i pochłonięty refleksjami nad życiem przez samobójczą śmierć swojego przyjaciela oraz nieszczęśliwą miłość do starszej kobiety. W Akcie II odbywa on podróże przez Londyn, Włochy i Watykan podczas której dowiaduje się, że światem żądzą pieniądze po czym powraca do Polski. W Akcie III odbywa się wspomniany w tytule utworu spisek koronacyjny, gdzie Kordian nie mogąc pogodzić się z dyktaturą cara postanawia przeprowadzić na niego zamach. 

"Zamknięty jestem w kole czarów tajemniczem, Nie wyjdę z niego... Mogłem być czymś... będę niczem."

Utwór ten napisany jest dosyć trudnym językiem, który utrudniał mi odbiór mimo tego, że sama fabuła dramatu mnie wciągnęła. 
Główny bohater jest typowym romantykiem: w wielu momentach ponoszą go emocje, jest impulsywny, nie myśli racjonalnie. Wpływ na taką budowę postaci ma także nadane mu imię, ponieważ Kordian pochodzi od łacińskiego słowa "cor" czyli serce, co ma w przypadku niego oznaczać człowieka kierującego się sercem. Postać ta drażniła mnie, ale nie tak bardzo jak Konrad z "Dziadów" Mickiewicza. 
Zakończenie utworu jest otwarte i nie dowiadujemy się do końca co dzieje się z bohaterem, co z jednej strony jest cechą tego gatunku, a z drugiej świadczy o tym, o czym mówiłam już wcześniej, czyli że "Kordian" miał być rozpoczęciem trylogii.

"Każdy człowiek, który się poświęca za wolność – jest człowiekiem, nowym Boga tworem."

Podsumowując: biorąc pod uwagę wszystkie "za" i "przeciw" uważam, że "Kordian" nie jest taki zły, ale daleko jest mu do groma moich ulubionych klasyków literackich. Wydaje mi się, że warto jest się z nim zapoznać, ale jeśli tego nie zrobicie to nie stracicie zbyt wiele.

Ocena:
6/10

PS. Mam do was na koniec jeszcze jedno pytanie: jesteście "Team Mickiewicz", czy "Team Słowacki"? Ja jestem zdecydowanie "Team Norwid" ;)

czwartek, 18 stycznia 2018

"Nie-boska komedia"- Zygmunt Krasiński

"Bóg się z modlitw, Szatan z przekleństw śmieje."

No i znowu recenzje lektur szkolnych, bo tak jestem nimi zawalona, że nie mam kiedy czytać czegoś innego, a nie chcę zaniedbywać bloga. Tym razem mam dla was recenzję (choć może bardziej notatkę z opracowaniem) "Nie-boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego. Mam nadzieję, że podołam.

Kilka słów o autorze: 
Zygmunt Krasiński (19 lutego 1812- 23 lutego 1859) był jednym z trzech polskich Wieszczów Narodowych obok Mickiewicza i Słowackiego. Wybitny poeta romantyczny. Wywodzi się on z arystokracji, a jego ojciec buduje w nim nastroje antyrewolucyjne mówiąc, że rewolucje przynoszą jedynie chaos i cierpienie. Zabrania mu także udziału w powstaniu listopadowym. Krasiński, aby wyrwać się z pod jego wpływów wyjeżdża na zachód.

"Nie-boska komedia" to dramat, który ma przedstawiać spór pomiędzy arystokracją i rewolucjonistami. Podzielony jest on na cztery części, z których dwie pierwsze opowiadają o rodzinie głównego bohatera- hrabiego Henryka oraz o jego tragedii, którą sam na siebie sprowadził. W noc po jego ślubie nawiedza go widmo pięknej dziewicy, dla której porzuca on swoją żonę. Ogólnie rzecz biorąc: im dalej tym dziwniej.
Kolejne dwie części przedstawiają wspomniany wcześniej spór między arystokratami, a rewolucjonistami. W trzeciej części utworu uwidaczniają się także dwie cechy Krasińskiego, którymi są antysemityzm oraz zamiłowanie do epatowania masakrą (frenetyzm romantyczny). Autor pokazuje wady obu grup stając jednak po stronie grupy, z której się wywodzi. Broni on ideałów arystokracji pokazując jednocześnie, że nie są oni zupełnie święci.
To głównie z ostatnimi częściami związany jest tytuł dramatu, który nawiązuje do "Boskiej komedii" Dantego: podróż Dantego przez piekło porównana jest do podróży hrabiego Henryka przez obóz rewolucjonistów. Część "nie-boska" zawiera natomiast wydźwięk antyreligijny oraz nawiązuje do tego, że w utworze pokazane są skutki odrzucenia Boga przez ludzi.

"Skądżeś powstał, marny cieniu, który znać o świetle dajesz, a światła nie znasz, nie widziałeś, nie obaczysz?"

Utwór ten czytało mi się dosyć szybko po przebrnięciu przez wstęp, który był dosyć nużący, ale w dalszym ciągu wartościowy: przedstawia on refleksję nad tym, że człowiek próbuje poznać sferę metafizyczną mimo, że nie jest w stanie tego osiągnąć. Zadawane jest tu także pytanie o pochodzenie człowieka i powody, dla których powstał. Występuje tu także motyw, który przebija się później w pierwszej części, czyli poezja jako jednocześnie coś pięknego, ale też zsyłającego na ludzi nieszczęście.
Dalszy ciąg dramatu czytało mi się naprzemiennie: raz bardzo przyjemnie, a z rozpoczęciem kolejnej części miałam ochotę to odłożyć i nigdy nie wracać. Podobała mi się część pierwsza przez to, że była ona zanurzona w planie metafizycznym: duchy, anioły, demony, zjawy oraz występuje tu dość ciekawy motywy szaleństwa oraz część trzecia, w której odbywała się wędrówka Henryka przez obóz rewolucjonistów i występuje tu wspomniany wcześniej frenetyzm romantyczny (który, uwielbiam choć może nie świadczy to o mnie zbyt dobrze). Pozostałe dwie części przeczytałam bez żadnych rewelacji.


"Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś- potępion na wieki."

Podsumowując: mam co do tego dramatu mieszane uczucia i nie chcę mówić wam czy polecam przeczytanie go, czy nie bo i tak decyzja należy do was. Uważam, że jest to utwór wartościowy i nie żałuję, że go przeczytałam bo może przyda mi się on na maturę z polskiego.

Ocena:
5/10

piątek, 5 stycznia 2018

"Wypowiedz jej imię"- James Dawson

"Gdy nadchodzi gołoledź, ludzie zaczynają się wywracać. To jednak nie znaczy, że lód jest zły sam w sobie."

Chyba każdy zna którąś z wersję legendy o Krwawej Mary chociażby przez to, że ta postać bardzo często pojawia się w kulturze masowej. Dzisiaj mam dla was recenzję książki, która także przedstawia pewien opis Mary, a którą jest "Wypowiedz jej imię" Jamesa Dawsona.

Opis wydawcy:
"To miała być dobra zabawa. Gdy Bobbie, jej przyjaciółka Naya i przystojny Caine w noc Halloween stanęli przed lustrem, by pięciokrotnie wymówić imię Krwawej Mary, nawet nie przeczuwali, jaki koszmar rozpętają. Wkrótce ich koleżanka ze szkoły dla dziewcząt Piper's Hall znika w tajemniczych okolicznościach, oni zaś w snach i lustrzanym odbiciu prześladowani są przez ducha czarnowłosej dziewczyny.
Roberta "Bobbie" Rowe postanawia rozwikłać zagadkę. Nastolatka ma na to pięć dni, w przeciwnym razie podzieli los innych zaginionych uczennic, ofiar Krwawej Mary. Śledztwo doprowadzi ją do morderczych sekretów szkoły Piper's Hall oraz zatajonej zbrodni, której sprawców nigdy nie ukarano."

Mój opis:
Zaczęło się niewinnie: wieczór Halloween, straszne historie przy prowizorycznym ognisku i wyzwanie- jeśli w nią nie wierzycie to ją wywołajcie. Z tego właśnie powodu Bobbie, Naya i Caine stanęli o północy przed lustrem w jednej z łazienek w Piper's Hall- prestiżowej szkole z internatem dla dziewcząt i pięć razy powtórzyli imię Krwawej Mary. To co wydarzyło się później przekroczyło ich wszelkie oczekiwania, a falę zapoczątkowała niepozorna wiadomość "Pięć Dni". 
Nastolatkowe muszą jak najszybciej rozwiązać zagadkę Krwawej Mary, bo w przeciwnym razie podzielą los innych, który ośmielili się wypowiedzieć jej imię. Jakie tajemnice skrywają przed światem mury Piper's Hall?

"Gdy ktoś popełnia samobójstwo, niewykorzystany potencjał tej osoby sprawia, że zostają po niej tylko i wyłącznie niedokończone sprawy."

"Wypowiedz jej imię" to horror dla młodzieży z elementami thrillera i powieści detektywistycznej, który powinien przypaść do gustu także starszym czytelnikom. Fabuła powieści wciąga od samego początku, przez co dosłownie nie można oderwać się od książki i naprawdę straszy. Czytając tą powieść serce biło mi szybciej i cały czas czekałam na to, co zdarzy się za chwilę. Ja osobiście uwielbiam horrory, ale jednocześnie mam bardzo bujną wyobraźnię i po przeczytaniu tej książki w każdym lustrze w moim mieszkaniu sprawdzam, czy przypadkiem nie ma tam Mary. 
Postać Krwawej Mary na stałe zagościła w światowej popkulturze za sprawą różnorodnym miejskich legend, z których każda przedstawia ją w trochę inny sposób oraz seriali, takich jak "Supernatural" czy "Zaklinaczka duchów", które zawierają w sobie epizody o tej słynnej dziewczynie z lustra. Książka Jamesa Dawsona pokazuje nam kolejną wersję tego, kim może być słynna na cały świat Krwawa Mary. Ja, mimo że wierzę w zjawiska paranormalne za jedyną rzeczywistą wersję  Krwawej Mary uważam Marię I Tudor, ale kto wie, może istnieje jeszcze inna "osoba", która także przyjęła ten przydomek, ale ja tego sprawdzać nie zamierzam. 
Ciekawym zabiegiem użytym w tej powieści jest połączenie toczących się w niej wydarzeń z mrocznymi i nieprzyjaznymi miejscami, takim jak grube mury położonej na samym skraju klifu szkoły z internatem, która pełna jest tajemnic i ukrytych przejść; szpital psychiatryczny oraz cmentarz, który mimo, że nie jest opuszczony to sprawia silne wrażenie jakby nikogo tam nie było od bardzo wielu lat. Opisy wszystkich tych miejsc pozwalają nam bardzo dokładnie wyobrazić sobie, jak mogą one wyglądać, budując jednocześnie jeszcze większe napięcie i grozę. 

"Najbardziej na świecie boję się, że gdybym umarła, nikt by nawet nie zauważył."

Warto wspomnieć jeszcze o postaciach, które przewijają się na kartach tej powieści, a które są bardzo zróżnicowani. Głównym bohaterkami są Bobbie oraz Mary, które są do siebie podobne mimo tego, że dzieli je kilkadziesiąt lat: obie skryte, "szare myszki", które nie mogą znaleźć swojego miejsca i dopasować się do panującej w Piper's Hall hierarchii. Przynajmniej tak wydaje się na pierwszy rzut oka, bo im dalej zgłębiamy historię tym  bardziej zdajemy sobie sprawę, że obie te bohaterki odbiegają od tego opisu. Bobbie okazuje się osobą, która potrafi wziąć los we własne ręce i pokonać strach po to, żeby uratować siebie oraz swoich przyjaciół, a Mary... tego musicie dowiedzieć się sami czytając tę powieść. 
Występuje tu także wiele innych ciekawych postaci takich jak najlepsza przyjaciółka Bobbie- Naya, która jest tą bardziej przebojową i pewną siebie częścią ich duetu; Caine, który usiłuje sprawiać wrażenie tępego mięśniaka, bo tego oczekuje od niego otoczenie, ale tak naprawdę jest wrażliwą, artystyczną duszą; czy Bridget- uczennica Piper's Hall z przez trzynastu lat, która z powodu incydentu z Krwawą Mary wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Każdy z tych bohaterów wnosi coś ciekawego do tej powieści. 
Jak już wcześniej wspomniałam: w Piper's Hall obowiązywała pewna hierarchiczność. Najważniejszym podziałem, który był ogólnie uznawany, był podział na juniorki- nowe uczennice szkoły oraz seniorki, czyli te uczennice, które spędziły w niej już kilka lat. Kolejnym podziałem był ten, który zapewne większość osób kojarzy z amerykańskich seriali dla młodzieży, czyli podział na elitę i całą resztę, a do elity należą (jak zawsze) te najbardziej chamskie i podłe dziewczyny, które jednak są ulubienicami nauczycieli. Na czele elitki stoi Grace, która jest jednocześnie przewodniczącą szkoły i jedną z dwóch najbardziej wkurzających mnie postaci (drugą jest Kenton Millar). 

"Jeśli miała być całkowicie szczera, to w tym tygodniu po raz pierwszy poczuła, że naprawdę żyje. Zrozumiała, że jej starania mające na celu wmieszanie się w tłum i bycie niezauważaną sprawiały, iż wiodła bezbarwną egzystencję, której monotonię rekompensowała jej jedynie fikcja literacka. Była fikcyjną dziewczyną."

Podsumowując: "Wypowiedz jej imię" to wciągająca, zapierająca dech w piersiach i wywołująca ciarki powieść, którą poleciłabym każdemu wielbicielowi horroru bez względu na to, czy zalicza się do grupy młodzieży, czy też ma już parę lat więcej. Całość historii Mary przedstawiona zostaje w sposób dosyć subiektywny, w którym czytelnik sam musi stwierdzić w co wierzy, a w co nie. Zakończenie jest ciekawe i niebanalne. 
Te dwa wieczory, które spędziłam w towarzystwie Bobbie, Nayi, Cainea i Mary uważam za bardzo dobre. 

Ocena:
9/10