wtorek, 25 stycznia 2022

„Kolekcjonerka” – Marta Motyl

 
„Mogłabym rozłożyć leżak w tym ogrodzie kolorów, wyciągnąć swoje ciało i chłonąć rozkosz. A później zasnąć. I niech nikt mnie nie wygania z tego edenu.”
 
To musiało się w końcu zdarzyć i bardzo cieszę się, że właśnie pod tą postacią…
Pierwszy erotyk na moim blogu! I to nie byle jaki, bo zamiast klasycznego romansu damsko-męskiego mamy damsko-damski, więc zdecydowanie nie mogłam przejść obok tej lektury obojętnie. Mowa tutaj o książce „Kolekcjonerka” autorstwa Marty Motyl.
 

Opis wydawcy:
„Wyrafinowanie czy wyuzdanie? Na pewno zmysłowość malowana słowem. Daj się przekonać Marcie Motyl!
Magda nazywa siebie gejszą, zostaje płatną kochanką Mecenaski. Pod podszewką erotycznej relacji kryją się niejednoznaczne motywy i niejeden sekret. Zanurz się w buzujących nastrojami zwierzeniach bohaterki i dopieść zmysły lekturą!”
 
Mój opis:
Głównym narzędziem pracy Magdy jest ciało- zarabia na życie jako modelka oraz prostytutka.
Jej dzieciństwo niebyło łatwe i odcisnęło na niej ogromne piętno, więc dziewczyna odcięła się od wszelkich relacji, w których mogłaby zostać skrzywdzona i chce czerpać z życia wyłącznie przyjemność.
Pewnego dnia, za sprawą internetowego ogłoszenia, poznaje Mecenaskę, która zostaje jej kochanką i sponsorką. Od tego czasu życie Magdy zaczyna powoli przetaczać się na nowe tory…
 
„Kolekcjonerka” jest jednym z bardzo niewielu erotyków dostępnych na rynku wydawniczym opisujących romans lesbijski, a już na pewno jest taką perełką jeśli chodzi o literaturę polską. Związki jednopłciowe w dalszym ciągu stanowią dość duży temat tabu, a już zwłaszcza seks w takich związkach (głównie damsko-damskich), na temat którego funkcjonuje bardzo wiele mitów.
Główną bohaterką książki Marty Motyl jest biseksualna Magda, z której punktu widzenia prowadzona jest narracja. Poznajemy ją w momencie gdy chce ona zakończyć relację ze swoim dotychczasowym sponsorem i spróbować nowej, na tych samych zasadach, tylko że z kobietą. Wykorzystuje ona w tym celu portal internetowy, na którym znajduje ogłoszenie zamieszczone przez Mecenaskę.
Warto wspomnieć tutaj o dość ciekawym zabiegu zastosowanym przez autorkę, czyli o braku imion. Jedyną postacią w „Kolekcjonerce”, której imię znamy jest główna bohaterka, a w przypadku wszystkich innych posługujemy się ksywkami. W ten sposób kochanka Magdy nazywana jest Mecenaską, ponieważ pracuje jako prawnik (nie przepadam z żeńskimi wersjami nazw zawodów, sorki); jedna z jej koleżanek Rudą lub Lisicą ze względu na kolor włosów; a narzeczona jej brata Niunią (to przezwisko mnie chyba najbardziej drażniło i nawet nie wiem skąd miałoby pochodzić).
 
„Dziewczyny, które chcąc- albo nie chcąc- poddawały się atakom, przypominały mi kwiaty. Takie sypane na procesji. Takie, które nie są same dla siebie, a ludzie po nich depczą.”
 
Już sama szata graficzna książki ma przywodzić na myśl zmysłowość zawartej w środku lektury. Okładka, dzięki zastosowaniu czerni i bieli nie jest wulgarna, a elegancka i tajemnicza, i już samo zamieszczone na niej zdjęcie ma pobudzać wyobraźnię czytelnika.
Po otwarciu książki, już od pierwszych stron dostajemy równie zmysłowe, namiętne i bardzo plastyczne opisy scen łóżkowych, które przedstawione są z dużą dokładnością. Nie jest to przedstawione w sposób, który mógłby wzbudzać u czytelnika poczucie zażenowania, a wręcz przeciwnie- autorka ma ogromny talent do bardzo sugestywnego malowania słowem i wszystkie (a już na pewno większość) sceny erotyczne czytałam z przyjemnością i zaciekawieniem.
 
Mimo tego, że sceny seksu są tu bardzo ważne i stanowią główną część tej powieści to nie zostajemy zamknięci na wszystkie inne aspekty życia bohaterów. O Magdzie wiemy, że jest kobietą, która lubi seks i że stanowi on dla niej nie tylko przyjemność, ale też źródło utrzymania, a ponad do dowiadujemy się o niej wiele innych rzeczy. Wiemy, że kocha ona sztukę i że studiowała w tym kierunku, poznajemy jej sytuację rodzinną i jej problemy. Podobnie wygląda sytuacja z postacią Mecenaski: czytelnik ma okazje dowiedzieć się jak to się stało, że znalazła się w miejscu, w którym jest obecnie  oraz co uwarunkowało jej życie, aby dokonywała takich, a nie innych wyborów. Nie są to postacie jednowymiarowe, które posiadają tylko i wyłącznie ciała, ale mają też umysły, problemy i doświadczenia, które na nie wpływają.
Jedyną rzeczą (poza ksywką „Niunia”), co do której mam problem w tej książce jest zakończenie. Nie uważam, żeby było ono złe, ale spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie chcę pisać dokładnie o co mi chodzi, bo mógłby być to spoiler, ale wydaje mi się, że osoby, które przeczytały już tę książkę mogą się domyślać. Jak dla mnie było ono trochę za dużym wyjściem z konwencji. 
 
Podsumowując: Według mnie „Kolekcjonerka” Marty Motyl jest książką, która zdecydowanie zasługuje na uwagę. Jeśli jesteś osobą z otwartym umysłem i szukającą niebanalnego erotyka to ta książka może okazać się czymś dla ciebie.
 
Ocena:
7/10

sobota, 15 stycznia 2022

„Sprawa nerwowej żałobniczki”- Erle Stanley Gardner

 
Cieniutki, kieszonkowy kryminał, który znalazłam kiedyś na jakimś pchlim targu i zapłaciłam za niego symboliczne 3 złote. Moje pierwsze podejście do powieści Gardnera pod postacią (jak dowiedziałam się już po przeczytaniu od osób, które czytały go trochę więcej) jego prawdopodobnie najsłabszej książki, czyli „Sprawy nerwowej żałobniczki”.
 
Opis wydawcy:
„W fotelu siedział w groteskowej pozie martwy Arthur B. Cushing. Czerwona strużka, która wyciekła z czarnego okrągłego otworu, utworzyła złowrogą plamę na jego jedwabnej koszuli. Krople czerwieni poplamiły podłogę. Na podłodze leżał okrągły, lśniący przedmiot odbijający światło. Otwarta puderniczka z rozbitym lusterkiem, z której wysypał się puder tuż u stóp martwego mężczyzny. Belle Adrian rozpoznała puderniczkę, nie patrząc nawet na napis wygrawerowany na złotym wieczku. To był prezent urodzinowy dla Carlotty od Arthura Cushinga.”
 
Mój opis:
Malownicza sceneria zimowego kurortu: góry, rozległe jezioro… dźwięki wystrzału i tłuczonego szkła przeszywający ciszę. W takich okolicznościach przyrody spędza urlop adwokat Perry Mason, ale jego odpoczynek kończy się, gdy przed jego drzwiami staje Belle Adrian, która prosi go o pomoc. Roztrzęsiona kobieta twierdzi, że jej córka zostanie oskarżona o zamordowanie miejscowego casanovy- Arthura Cushinga. Matka zdążyła jednak sama narobić sporo głupot przed powiadomieniem adwokata.
Kto i dlaczego w rzeczywistości zamordował bogatego podrywacza?
 
„Sprawa nerwowej żałobniczki” to jedna z wielu powieści Erla Stanley’a Gardnera połączonych ze sobą postacią adwokata Perry’ego Masona, ale dla mnie, jak już wspominałam we wstępie, jest to pierwsza książka tego autora i muszę przyznać, że trochę mnie zawiodła. Wiem, że jest to powieść z 1951 roku i od tego czasu styl pisania kryminałów zdążył się bardzo zmienić, ale zdążyłam już przeczytać sporo „klasycznych” kryminałów oraz powieści detektywistycznych, które podobały mi się o wiele bardziej.
Tym, co najbardziej zaskoczyło mnie w tej książce i jednocześnie było głównym aspektem, który wpłynął na moją, dość negatywną, opinię na jej temat jest fakt, że co najmniej połowa akcji toczy się na sali sądowej. Ja osobiście zdecydowanie wolę bardziej dynamiczną formę prowadzenia fabuły: w terenie, szukając poszlak i dowodów; a nie wymianę pytań i argumentów między oskarżycielem (Darwin Hale) i obrońcą.
Na pewno „Sprawie nerwowej żałobniczki” nie można zarzucić przewidywalności. Może i nie jest to książka pełna niesamowitych i nieoczekiwanych zwrotów akcji, ale samo jej zakończenie było dla mnie bardzo zaskakujące.
Powieść tę czyta się bardzo szybko, głównie za sprawą jej bardzo zwięzłej formy. Liczy sobie ona zaledwie trochę ponad 150 stron i bez większego problemu można ją przeczytać w ciągu kilku godzin. Nowe wątki w rozpatrywanej sprawie kryminalnej pojawiają się bardzo szybko i w bardzo dużych ilościach, co z jednej strony sprawia, że praktycznie nie da się oderwać od lektury, ale też trzeba cały czas czytać bardzo uważnie żeby nie zgubić jakiejś drobnej informacji, która może okazać się kluczowa dla rozwiązania zagadki.
Dość przydatnym elementem zawartym w tej książce był dla mnie spis bohaterów oraz ich krótki opis umieszczony za jednej z pierwszych stron. Postaci przewija się tu bardzo wiele: niektóre są istotne dla przebiegu akcji, a inne są bohaterami epizodycznymi pojawiającymi się tylko przez chwilę i niemającymi większego wpływu na rozwój sytuacji, i dzięki tej rozpisce można szybko sprawdzić kim jest dana osoba oraz jakie są jej główne cechy.
Skoro już jestem przy bohaterach tej powieści, to chciałabym jeszcze wspomnieć o kolejnej rzeczy, której brakowało mi na kartach „Sprawy nerwowej żałobniczki”, czyli rysu psychologicznego bohaterów. Wydaje mi się, że jest to dosyć ważna część powieści kryminalnych, dzięki której mamy możliwość zajrzeć trochę bardziej w psychikę bohaterów i poznać motywy ich działań, a tutaj kwestia ta została potraktowana trochę po macoszemu.

Podsumowując: powieść nie jest tragiczna, ale też daleko jest jej do miana wybitnej. Czyta się ją bardzo szybko, ale jest mnóstwo lepszych książek, więc czy warto marnować na nią nawet te kilka godzin?

Ocena:
5/10
 
Dajcie znać w komentarzach, czy czytaliście już tę lub inne książki Gardnera? Jeśli czytaliście inne: co o nich sądzicie? Może rzeczywiście trafiłam na słabszą książkę tego autora i nie warto się zrażać, tylko próbować dalej?

środa, 5 stycznia 2022

„Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko”- Alan Bradley

 „I to wszystko. I zawsze tak samo, od narodzin po śmierć! Bez mrugnięcia powieką, bez choćby zająknięcia odsyła się jedyną kobietę na miejscu zbrodni do kuchni, żeby przypilnowała wrzątku. Żeby się zakrzątnęła! Zorganizowała! Za kogo on mnie bierze? Za pastucha?”

 Historia kryminalna równie niesamowita, jak okładka, w którą jest opatrzona, czyli „Zatrute ciasteczko” autorstwa Alana Bradley’a. Powieść ta jest pierwszą częścią cyklu o przygodach Flawii de Luce- jedenastoletniej chemiczki oraz detektywa.
 
Opis wydawcy:
„Ciemność panująca w szafie miała barwę skrzepniętej krwi. Wrzuciły mnie do środka i zamknęły drzwi na klucz. Oddychałam ciężko przez nos, próbując rozpaczliwie zachować spokój. Przy każdym wdechu liczyłam do dziesięciu, a przy wolnym wydechu do ośmiu. Na szczęście pakując mi knebel do ust, zostawiły odkryte nozdrza. Mogłam swobodnie wciągać do płuc stęchłe, wilgotne powietrze.
Wpychałam paznokcie pod jedwabny szal, którym skrępowały mi ręce na plecach. Ponieważ jednak zawsze obgryzałam paznokcie do krwi, więc niewiele mi z tego przyszło. Chwała Bogu, że kiedy mnie krępowały splotłam mocno palce! Odpychając je u nasady, mogłam rozepchnąć dłonie ściśnięte ciasnym węzłem.”
„Jest początek leniwego lata w sennej angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. W wielkim domu Buckshaw ambitna młoda odkrywczyni Flawia de Luce przeprowadza eksperymenty chemiczne w laboratorium odziedziczonym po ekscentrycznym wuju. Pracuje nad truciznami, gdy pewnego ranka na grządce z ogórkami odkrywa trupa. Zostawiając probówki i palniki Bunsena, postanawia rozwiązać osobiście kryminalną zagadkę, ku utrapieniu miejscowej policji. Ale czy można ją winić? Czy jedenastoletnie cudowne dziecko ma inny wybór? Tym bardziej, że zostawione jest samo sobie i zmaga się z jawną wrogością sióstr i obojętnością owdowiałego ojca, którego całym światem jest kolekcja znaczków.”
 
Mój opis:
Flawia de Luce to bardzo inteligentna jedenastoletnia dziewczynka, która mieszka razem z ojcem, dwoma starszymi siostrami- Ofelią i Dafne oraz ogrodnikiem i przyjacielem domu- Doggerem w wielkim dworze Buckshaw  w angielskiej wiosce Bishop’s Lacey. Największą pasją Flawii jest chemia, a zwłaszcza trucizny.
Pewnego ranka dziewczynka znajduje w grządce z ogórkami mężczyznę, który mówi do niej słowo „Vale!” po czym umiera. Flawia rozpoznaje w trupie człowieka, który w noc poprzedzającą zdarzenie kłócił się z jej ojcem. Postanawia zawiadomić policję, ale zaczyna też prowadzić własne śledztwo w tej sprawie. Czy mordercą może być ktoś z jej najbliższego otoczenia?
 
„Czasem chwytanie ulatującej myśli przypomina ściganie ptaka, który wpadł do pokoju. Człowiek się skrada na paluszkach, wyciąga rękę... i fruuu! Ptaszka nie ma, umknął w ostatniej chwili, machając skrzydełkami...”
 
Alan Bradley przenosi nas swoją powieścią do niesamowitego i tajemniczego świata XX wiecznej Anglii, do niewielkiej wioski, w której wszyscy się znają, i w której nagle dochodzi do tajemniczego morderstwa. Książka zachwyca niewątpliwym klimatem oraz rozbudowaną i wciągającą fabułą. Akcja toczy się bardzo szybko, dzięki czemu „Zatrute ciasteczko” nie ma nawet chwili, żeby znudzić czytelnika.
Historia kryminalna, która jest głównym wątkiem tej książki jest naprawdę wspaniała i nieprzewidywalna. Razem z główną bohaterką (która stale jest o jeden krok przed policją) cały czas poznajemy różne wątki, które doprowadzają nas do nierozwiązanej sprawy z przeszłości jej ojca. Dowiadujemy się o aferze z jego szkolnych czasów, która stała się przyczyną samobójczej śmierci jego ulubionego nauczyciela, ale też tego, że nie wszystko jest takie, jakim wydaje się na pierwszy rzut oka. Czytając „Zatrute ciasteczko” niczego nie możemy być pewni.
Oprócz doskonale zaplanowanej, mrocznej zbrodni dostajemy tutaj także dawkę niesamowitego humoru, który dodaje tej książce takiego dziecięcego, ale w żadnym wypadku nie infantylnego, klimatu. Humor ten wynika z faktu, że główna bohaterka jest dzieckiem, które lubi płatać psikusy pastwiącym się nad nią starszym siostrom oraz pojawiają się w jej głowie skojarzania, o które ciężko wśród osób dorosłych. W humorze Flawii widać także jej inteligencję, zwłaszcza w jej umiejętności posługiwania się ironią.
Skupię się jeszcze przez jakiś czas na Flawii (jakbym już do tej pory tego nie robiła), która jest nie tylko główną bohaterką, ale też narratorką powieści. O tym, że jest mądra i zabawna już wiemy, ale jest ona także bardzo samotna. Dziewczynka jest półsierotą- jej matka umarła, a Flawia nawet nie miała okazji jej poznać, co jest jedną z docinek, które stosują na niej jej siostry twierdząc, że nie powinna ona mieć prawa nazywać się córką Harriet skoro nawet jej nie znała. Trzema córkami zajmuje się wiecznie zamknięty w swoim gabinecie ojciec, który zdaje się poświęcać dużo więcej czasu swojej kolekcji znaczków pocztowych, niż dzieciom. Jedynym przyjacielem Flawii jest ogrodnik- Dogger.
Przez sytuację w jakiej się znalazła zdała sobie sprawę, że może liczyć tylko na siebie, dlatego też musiała ona dosyć szybko dorosnąć, a my, jako czytelnicy, możemy czasem zapomnieć, że głównym bohaterem książki jest jedenastolatka.
 
„Oprócz posiadania duszy, parzenie herbaty jest jedyną rzeczą, jaka różni nas od małp naczelnych.”
 
Nie ukrywam, że tym co przyciągnęło mnie do tej książki w pierwszej kolejności była niesamowicie piękna okładka opatrzona ilustracją Iacopo Bruno. Obok takiej piękności po prostu nie da się przejść obojętnie. Grafika z okładki przypomina mi bardzo grę „Don’t Starve” (kto zna tę grę i ma podobne wrażenie może mi napisać o tym w komentarzu), ale też film „Rodzina Addamsów” ze względu na umieszczony tam wizerunek Flawii, która jest bardzo podobna do Wednesday Addams.
 
Podsumowując: „Zatrute ciasteczko” to lektura, którą czyta się bardzo szybko i przyjemnie przede wszystkim ze względu na zawarty w niej wątek kryminalny, który jest niebanalny i nieprzewidywalny, ale też z powodu naprawdę uroczej i ciekawej głównej postaci. Pomimo tego, że bohaterka książki jest dzieckiem nie uważam, żeby była to książka wyłącznie dla dzieci. Moim zdaniem zarówno młody czytelnik, jak i ten dojrzalszy znajdą w tej książce coś dla siebie.

 Ocena:
9/10

sobota, 1 stycznia 2022

Noworoczny Tag Książkowy

Witam Was bardzo serdecznie w pierwszym poście na moim blogu w 2022 roku, a jednocześnie w pierwszym poście po mojej bardzo długiej nieobecności. Trochę się u mnie działo ostatnio i moja motywacja do publikowania trochę na tym ucierpiała, ale teraz mam nadzieję wrócić i działać. 
Już niedługo pojawią się nowe recenzje, ale na dobry początek postanowiłam postawić na coś lżejszego, czyli Noworoczny Tag Książkowy- takie moje małe postanowienia noworoczne.

1. Autor, z którym chciałabym rozpocząć przygodę w nowym roku

Mój wybór pada tu na Franciszka M. Piątkowskiego, czyli autora książek zanurzonych w klimacie mitologii słowiańskiej, którego razem z moim chłopakiem odkryliśmy i poznaliśmy na ostatnich Krakowskich Targach Książki. Mam wrażenie, że książki tego autora mogą mi bardzo przypaść do gustu i pokładam w nich dość spore nadzieje.

2. Książka, którą chciałabym przeczytać

W tym miejscu znajdzie się książka "Skóra motyla" Siergieja Kuznicowa- rosyjski thriller psychologiczny, który kupiłam sobie w czasie wakacji, przeczytałam około 50 stron, a później z jakiegoś powodu odłożyłam na bok, pomimo tego, że całkiem mi się spodobała (poza okładką, która jest absolutnie paskudna). 

3. Klasyk, który chciałabym przeczytać
Kończę właśnie czytać "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa. Oprócz tego w tym roku w planach mam jeszcze przeczytanie "Hrabi Monte Christo" i być może kilka innych, ale to się jeszcze okaże.


4. Książka, którą chciałabym przeczytać po raz kolejny
Nie książka, a książki, ponieważ chciałabym odświeżyć sobie serię "Dary Anioła" Cassandry Clare. Czytałam te książki będąc w podstawówce i gimnazjum, i ostatnio przypomniałam sobie o nich za sprawą serialu, który w końcu obejrzałam oraz mojej przyjaciółki, która zaczęła je czytać pod koniec zeszłego roku.

5. Książka, którą mam od długiego czasu i chciałabym przeczytać
Ciężko było mi wybrać jedną taką książkę, ponieważ mam takich na pułkach dość dużo, ale ostatecznie zdecydowałam się na "Siedmiu mężów Evelyn Hugo", ponieważ kilka osób polecało mi tę lekturę i mam ochotę ją w końcu sprawdzić. 

6. Wielka książka, którą chciałabym przeczytać

Tutaj chyba zdecyduję się na dość pokaźną cegiełkę jaką jest "Wzgórze Psów" Jakuba Żulczyka, ale przeczytanie jej będzie ode mnie wymagało raczej dłuższego pobytu w domu rodzinnym, bo tam się ona znajduje, a raczej nie chce mi się transportować jej do Krakowa. 

7. Autor, którego już czytałam i chciałabym przeczytać więcej
Stephen King- bardzo lubię książki tego autora, a wydał ich na tyle dużo, że mam jeszcze trochę do przeczytania.

8. Książka, którą dostałam na święta i chciałabym przeczytać
W tym roku jakoś tak wyszło, że nie dostałam na święta żadnej książki i może dobrze, bo i tak mam ogromne czytelnicze zaległości. 

9. Seria, którą chciałabym przeczytać (od początku do końca)
Jest takich kilka, ale tą, na której najbardziej mi zależy jest cykl "Pieśni lodu i ognia" Georga R.R. Martina głównie ze względu na to, że chcę w końcu obejrzeć "Grę o tron", a nie lubię oglądać ekranizacji bez wcześniejszego przeczytania książki/książek.

10. Seria, którą chciałabym dokończyć (już zaczęta)
Na pewno chciałabym dokończyć serię "Flawia de Luce" Alana Bradley'a. Jak do tej pory przeczytałam tylko pierwszą część tego cyklu, ale na półce mam też dwie kolejne i mam nadzieję, że będą równie urocze (recenzja "Flawia de Luce. Zatrute ciasteczko" pojawi się już niedługo na blogu).

Wygląda na to, że jeśli chodzi o ten pierwszy post w 2022 roku i pierwszy post po reaktywacji bloga to to już by było na tyle. Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca i zostaniecie tu ze mną da dłużej, bo mam zamiar od teraz publikować w miarę regularnie.
Chciałabym także życzyć Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku i żeby wszystkie Wasze postanowienia (jeśli takie posiadacie) zostały zrealizowane. 

Trzymajcie się ciepło i do następnego!